Playlist

poniedziałek, 18 lipca 2016

Rozdział 20 - koniec

Tylko kilka centymetrów dzieliło drewniany kołek od jej wciąż bijącego serca. Była pewna, że to już koniec. Mogła się nie bawić w wojowniczkę, tylko posłuchać Klausa.
Och, Klaus…
Gdy dowiedziała się, że nadal ją chce i na dodatek czuje to samo co ona, tak bardzo zapragnęła być już przy nim. Chciała wydostać się stąd na własną rękę, ale no cóż. Nie wyszło jej to za dobrze.
Zamknęła oczy i poczuła przerażający ból w klatce piersiowej. Kołek nieuchronnie zbliżał się do jej serca.
Aż nagle zatrzymał się. Aura nadchodzącej śmierci prysła. Jak w amoku uchyliła powieki.
Stał przed nią Jonathan z ręką na końcu broni, a parę metrów dalej krukowłosa Rachel z przerażeniem wypisanym na ładnej twarzy i szeroko otwartych brązowych oczach.
- Wrócił, Jonathan. On wrócił – czarownica oddychała szybko, nerwowo zaciskając pięści.
- Ale… jak to? Nic nie rozumiem – zbity z tropu zsunął dłoń z kołka, który wciąż tkwił wbity w ciało blondynki.
- Zmienił zdanie. Chce ją z powrotem, będzie o nią walczył – podeszła bliżej do mężczyzny – Musisz wypuścić dziewczynę, Jonathanie.
Na twarzy Duranda malowało się tysiąc emocji. Złość, dezorientacja, chęć zemsty…
- Ty nic nie rozumiesz, Rachel. Ona ogłuszyła Bernarda, wyssała z krwi John’ego i Veronicę! To hańba dla Łowców, bycie pokarmem krwiopijców.
- Przecież wiem – powiedziała łagodnym tonem i w uspokajającym geście położyła rękę na jego ramieniu – Ale pomyśl o tym, że wreszcie, po tylu latach będziesz mógł się zemścić na Klausie Mikaelsonie, za to co zrobił twojej drogiej Helen.
- Pomyśl o tym Jonathanie – dodała i odsunęła się, skupiając wzrok na Caroline, sprawdzając czy jeszcze żyje.
Żyła i wszystko słyszała. Pomimo bólu powstrzymywała się, żeby nie zemdleć i na bieżąco śledzić całą sytuację.
Natomiast mężczyzna zrezygnowany przygarbił się na chwilę, aby rozważyć wszystkie opcje. Pragnienie zemsty na Pierwotnym wygrało. Wyciągnął drewniany kołek z ciała blondynki, która osunęła się na ziemię.
Chyba nie miał już siły bawić się w dowódcę Łowców i nie wydając żadnych rozkazów po prostu odszedł pozostawiając wampirzycę samą z wiedźmą.
Gdy tylko znikła za rogiem, Rachel od razu podbiegła do dziewczyny sprawdzając jej stan.
Zaczęła grzebać w torebce i wyjęła z niej małą fiolkę czerwonego płynu.
- Wypij to – przystawiła naczynie do ust osłabionej wampirzycy i przechyliła je tak, że cała jego zawartość spłynęła do gardła blondynki.
Caroline natychmiastowo doznała dziwnego uczucia, jakby prąd ją poraził. Odzyskała znaczną część energii, a po jej ranie nie było już ani śladu.
- Co to do cholery było?
Rachel uśmiechnęła się tajemniczo.
- Krew. Ale z dodatkiem pewnych magicznych składników. W każdym razie doda ci dużo siły.
Blondynka pokiwała głową.
- Jaka jest sytuacja? Co z Klausem?
- To będzie dzisiaj. Bitwa. Na przyjęciu Pierwotni i Łowcy, staną przeciw sobie.
- O, Boże.
Nie mogła uwierzyć, że w tak krótkim czasie tyle się wydarzyło. Dopiero przyjechała na wakacje do Paryża, dopiero uświadomiła sobie, że go kocha, a teraz muszą walczyć. A stawka jest cenna, bo jest nią życie.
- Jakie mamy szanse?
- Trudno powiedzieć. Zebraliśmy już trochę ludzi, ale Łowcy to twardy orzech do zgryzienia. Oni mają też zdolności magiczne, Caroline. Co prawda, rzadko ich używają, najczęściej tylko w bitwach, ale to nie znaczy, że nic nie potrafią. Wręcz przeciwnie, potrafią wiele.
Strach przenikał jej ciało. Bała się, ale nie tylko o siebie. Najbardziej o swojego ukochanego, ale też o Elijaha, Rachel, a nawet i nieznośną Rebekę.
Nagle wybuchnęła śmiechem, ale nie było w nim ani grama wesołości.
- To trochę głupie, że Łowcy i wampiry potrzebują balu, żeby urządzić bitwę.
Ciemnowłosa uśmiechnęła się smutno.
- Wszyscy są trochę staroświeccy. Ja sama mam już 73 lata. Życie jest cenne, ale najbardziej jeśli masz dla kogo żyć, bo bez niego wszystko traci już swoją wartość. Dlatego Jonathan będzie walczył, za swoją żonę, ale też Klaus będzie walczył dla ciebie, Caroline. Masz szczęście, że ktoś taki jest w twoim życiu.
- Tylko szkoda, że tak późno to odkryłam. Gdybym wcześniej przejrzała na oczy i nie broniła się przed uczuciami…
- Cii, nie martw się – złapała wampirzycę za rękę w geście podtrzymania na duchu – Miłość jest zapisana każdemu w gwiazdach, na nią zawsze przyjdzie pora.

Klaus:

Od kilku godzin bezskutecznie próbował nawiązać połączenie poprzez kamień.
Nic z tego, Caroline nie odpowiadała.
Właśnie był zajęty obmyślaniem planu z Elijahem, kiedy usłyszał w swojej głowie głos wampirzycy wypowiadający ciche wyznanie miłości, które brzmiało jak pożegnanie.
Pierwotny przestraszył się i to nie na żarty.
A jeśli coś się stało? Jeśli ktoś zrobił jej krzywdę?
Gniew na zmianę z przerażeniem zawładnęły jego sercem. Natychmiast powiadomił rodzeństwo, co się stało i już miał wybiec z rezydencji, pomimo protestów rodziny, kiedy pojawiła się w niej Rachel ze złowróżbnym wyrazem twarzy.
Dopadł do niej w momencie, potrząsając ją za ramiona.
- Co się stało?! Gdzie ona jest?!
- Klaus, uspokój się – wyrwała się z jego uścisku – Nie ma potrzeby, żeby się denerwować.
Już miał krzyczeć o powodzie swojego zachowania, gdy nagle ten sam powód, o który tak się martwił tak po prostu wyszedł zza drzwi. Z potarganymi blond włosami, brudnymi ubraniami i ogromną plamą zaschniętej krwi na brzuchu. Jej czysto błękitne oczy z chwili na chwilę coraz bardziej napełniały się łzami. Była taka piękna, cała brudna, umęczona, ale cała jego. Kochał każdy milimetr jej skóry, każde pasmo skołtunionych włosów i każdą łzę, która z brody skapywała na bladą szyję.
W mgnieniu oka znaleźli się przy sobie, obejmując tak ciasno, że żadna, nawet największa siła nie mogła ich rozdzielić.
Klaus, mimo, że zwykle starał się trzymać uczucia na wodzy, tak teraz zupełnie go to nie obchodziło i nawet kilka pojedynczych kropel spadło z jego oczu.
Najważniejsze, że ona była przy nim. Nic innego nie chciał, o nic innego nie dbał.
- Kocham cię, tak bardzo cię kocham, Caroline – wyszeptał jej do ucha.
Jeszcze więcej łez poleciało, a jego czarna koszula była już od nich przesiąknięta.
- Ja ciebie też – zaczęła całować jego twarz, obsypując ją drobnymi pocałunkami, jakby rysując ją od nowa. Wreszcie natrafiła na usta, tak stęsknione i spragnione znajomego dotyku.
Nie mogli się od siebie oderwać, najchętniej pozostali by w tej chwili na zawsze, ale niestety tak się nie da. Przerwał im głos Rachel.
- Oficjalnie Caroline przebywa w swojej celi. Stworzyłam imitację, do złudzenia podobną, ale i tak za parę godzin będę musiała ją odstawić, żeby nie wzbudzić podejrzeń Łowców. Tymczasem, pozostawię was samych. Opiekuj się nią, Nick.
Odwróciła się i zaczęła zmierzać do wyjścia, kiedy Caroline dogoniła ją i złapała za ramię.
- Rachel, dziękuję ci. Za wszystko co dla mnie, dla nas zrobiłaś – niespodziewanie przytuliła czarnowłosą, ta lekko zdziwiona dopiero po chwili odwzajemniła gest i odeszła.
Klaus już był w pobliżu blondynki, bojąc się choćby na chwilę zostawić ją samą.
Elijah też podszedł, żeby uściskać wampirzycę.
- Cieszę się, że nic ci nie jest, Caroline. Nie masz się czym martwić, będziemy walczyć i wygramy.
- Dobrze, że tak mówisz Elijah’u, dziękuję ci.
Rebekah również przyszła, dotknęła ramienia dziewczyny i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dobrze, że jesteś.
Jak na Rebekę, był to wielki gest. Klaus był szczęśliwy z postawy rodzeństwa, ale przede wszystkim z odzyskania swojej ukochanej.
- Myślę, że powinniśmy pozałatwiać jeszcze parę spraw, Rebekah. Trzeba porozmawiać z wiedźmami.
- Też tak uważam – powiedziała i odchodząc puściła oczko do pary, co wywołało uśmieszek na ustach blondynki stojącej przy boku Pierwotnego.
Gdy tylko drzwi trzasnęły Klaus od razu zamknął usta Caroline w namiętnym pocałunku, a na odpowiedź nie musiał długo czekać. Byli tak mocno spragnieni siebie nawzajem. Powietrze było tak gęste, że można było kroić je na kawałki.
W kilka sekund znaleźli się na górze, w sypialni hybrydy.
Położył blondynkę plecami na łóżku, pozbywając się jej ubrań tak szybko, jak ona zdejmowała jego. Szalony taniec pocałunków trwał w najlepsze, aż usta Pierwotnego przeniosły się na szyję dziewczyny. Najdelikatniej jak umiał zatopił kły w jej jasnej szyi delektując się smakiem  słodkiej krwi.

Caroline:

Tęsknotę i pragnienie jakie czuła przelewała na pocałunki. Nagle poczuła jak kły Klausa lekko, powodując drobne ukłucia wbijają się w jej szyję.
Było to dla wampirzycy zupełnie nowe doświadczenie, ale nie należało do nieprzyjemnych. To było coś więcej niż zwykły pocałunek, porównywalne do miłosnego uniesienia.
Dopiero kiedy oderwał się od jej szyi, a fala rozkoszy zniknęła uświadomiła sobie, jak niebezpieczne mogło być ugryzienie hybrydy. Mogła umrzeć, przecież Klaus był na wpół wilkołakiem.
- Klaus, ale…
- Wiem – wychrypiał i wskazał na swoją szyję.
Zrozumiała, ale w przeciwieństwie do niego nie starała się, żeby jej ugryzienie było delikatne. Wbiła się w jego tętnicę z namiętnością i z rozkoszą piła krew.
To było coś innego, niż pożywianie się na zwykłym człowieku.
Miało znaczenie i to duże.
Po jakimś czasie leżeli objęci na łózku w skołtunionej pościeli, rozmawiali o ostatnich wydarzeniach. Klaus delikatnie głaskał wampirzycę po plecach.
- Tak strasznie się martwiłem, kiedy zniknęłaś, wtedy wieczorem. Szukałem cię wszędzie. Potem dowiedziałem się, że porwali cię Łowcy. Chciałem od razu tam pójść i zabić tych… - zacisnął dłonie w pięści.
- Cii, już dobrze. Nic mi nie jest, jestem tu z tobą, Klaus – dotknęła jego twarzy.
W momencie całe napięcie i złość opuściły go znikając bez śladu.
- Co będzie dalej? – zapytała cicho.
- Wojna.
- No to, to akurat wiem. Chodziło mi raczej co będzie z nami.
- Jak to co, wygramy, a wtedy zabiorę cię daleko stąd bo szczerze to mam już dosyć Francji. Będziemy podróżować dookoła świata, wszędzie gdzie zapragniemy. Będziemy królami życia.
Ta wizja wywołała beztroski uśmiech na twarzy Caroline.
- Na pewno tak będzie.
Wtuliła się w jego bok, ale jej wzrok powędrował na zegarek leżący na szafce nocnej. Zmartwiła się.
- Już czas, muszę się zbierać bo inaczej Łowcy odkryją, że mnie nie ma.
Pozytywny nastrój prysł, a zastąpiła go trwoga o ich dalszy los.
Jakieś pół godziny później stała już ubrana w ciuchy, w których tu przyszła czekając na parterze na Rachel.
- Więc, ilu mamy ludzi?
- Będą wiedźmy, od Rachel, wilkołaki,  my i jeszcze kilka zaprzyjaźnionych wampirów – odpowiedział Klaus.
- I ja! – odezwał się głos należący do ciemnowłosego Jacka Hunter’a, który właśnie wkroczył  do salonu.
- Jack! Co ty tu robisz? – blondynka początkowo obawiała się reakcji Klausa na Łowcę, ale ten był zadziwiająco spokojny, wydawał się nawet szczerze ucieszony. No tak, przecież to właśnie Jack powiadomił go, że to Łowcy porwali wampirzycę.
- Przyszedłem po ciebie, Caroline. Rachel nie mogła się zjawić bo jest na obradach.
- Serio, Łowcy robią obrady o 4 nad ranem?
Jej kpiący ton rozśmieszył chłopaka.
- Łowcy prawie nigdy nie śpią.
- Czy możemy liczyć na twoje wsparcie? – głos Pierwotnego był śmiertelnie poważny, nieprzyjmujący odmowy.
- Tak, oprócz mnie będzie jeszcze kilku innych… zdrajców.
Ledwo wydusił to słowo. Właśnie tak się czuł, jako zdrajca?
- Jack! Nie jesteś żadnym zdrajcą! Robisz to co uważasz za słuszne, co jest słuszne!
- Dziękuję ci, gdyby nie ty i twoja pomoc. Nie wiem co by się stało…
Klaus podszedł do niego i wyciągnął dłoń. Były Łowca uścisnął ją ze smutnym uśmiechem.
- Caroline, musimy się już zbierać. Obrady wkrótce się skończą.
Pokiwała głową.
- Chciałabym się tylko pożegnać – spojrzała wymownie na Pierwotnego.
- Rozumiem, poczekam na zewnątrz.
Podeszła do Klausa, przytulił ją.
- Nie będę się z tobą żegnał, Caroline Forbes. Jesteś moja i nic tego nie zmieni. Będziemy razem, choćbym miał zniszczyć cały gatunek Łowców.
- To trochę dziwny sposób na powiedzenie „Kocham Cię”, ale przyjmuję i to.
Pocałowała go i odeszła, odwracając się za siebie kiedy stała na progu drzwi.
Wlepiał w nią swoje oczy koloru oceanu, jeden z kącików ust był widocznie wyżej niż drugi w uśmiechu, kilkudniowy zarost pokrywał linię jego szczęki, czarna koszula opinała mięśnie jego torsu ukazując jego siłę.
Takim właśnie chciała go pamiętać.
Wyszła z domu i wróciła z Jack’iem do siedziby Łowców. Po drodze trochę rozmawiali, zadała mu jedno pytanie.
- Jeśli chodzi o twoją siostrę… Jak ona się ma?
Było widać, jak zaciska zęby.
- Żyje, to nic poważnego, bardziej ją boli utrata honoru.
- Czy ty – przełknęła ślinę – masz mi to za złe?
Pokręcił tylko głową, dopiero po chwili odezwał się przybitym głosem.
- Veronica to moja siostra, kiedyś byliśmy bardzo zżyci, ale ona się zmieniła. Bardzo. Pragnienie mordowania wampirów było ważniejsze niż wszystko inne, nawet rodzina. Więc nie, nie mam ci tego za złe, Caroline.
Reszte drogi rozmawiali raczej na pogodne tematy. Blondynka opowiadała młodemu Hunterowi o swoim dzieciństwie w Mystic Falls i o przyjaciołach, których tam zostawiła. On za to mówił o swoich podróżach. Był w naprawdę wielu miejscach na świecie. No cóż, wampiry były wszędzie.
Kiedy słońce świeciło już wysoko na niebie, a wampirzyca od kilku godzin siedziała w „swojej” celi wreszcie przyszło trzech strażników w towarzystwie samej Gai. Kobieta miała kamienny wyraz twarzy, a na sobie wygodny czarny strój do walki, który był jednocześnie elegancki i funkcjonalny.
- Idziemy – jej głos był twardy, bez śladu żadnych uczuć – Spotkasz swojego ukochanego, dziewczyno. Ale nie łudź się, to nie będzie przyjemne spotkanie.
Po upływie kolejnej godziny jechała furgonetką razem z Rachel i kilkoma Łowami.
Cały czas tak bardzo się martwiła. Jak mantrę powtarzała w głowie słowa Klausa.
 Będziemy królami życia
Te słowa same z siebie chciały przywołać uśmieszek na jej usta, ale starała się to powstrzymać, jak tylko mogła.
Gdy dojechali do rezydencji wiedźmy, czekał na nich syto zastawiony stół.
Wywołało to wielkie zdziwienie wampirzycy, ale najwidoczniej Łowcy chcieli się najeść przed walką.
Wszyscy zasiedli przy stole, a Caroline musiała czekać kawałek dalej przy oknie. Wiedzieli, że nie spróbowała by uciec, w końcu mieli przewagę i to sporą.
No tak, przecież nie była człowiekiem. No, a wiadomo przecież, że tylko ludzie jedzą. Oczywiste.
Przewróciła oczami.
Jonathan Durand wstał od stołu z kieliszkiem szampana w dłoni.
- Chciałbym wznieść toast, za Rachel Crow, wiedźmę z sercem łowczyni, która okazała się godną zaufania osobą. Za Rachel! – wzniósł kieliszek i upił łyk, tak, jak wszyscy Łowcy.
Caroline zauważyła poruszający się cień za oknem.
Jonathan skrzywił się dziwnie przyglądając się zawartości kieliszka.
- Smakuje jak…
- Czarna lilia? Tak to ona – odparła spokojnie czarownica.
Oczy mężczyzny momentalnie zamieniły się w spodki. Otworzył usta chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążył wydobyć z siebie żadnego dźwięku bo do sali wszystkimi drzwiami i oknami zaczęli dostawać się wampiry, wilkołaki i wiedźmy.
Na samym końcu pojawił się Klaus, Elijah i Rebekah.
Nie przystąpili do ataku od razu. Cała trójka spokojnie podeszła do dowódców Łowców. Caroline dołączyła do rodzeństwa. Rachel przysunęła się bliżej nich.
Jonathan Durand zaczął się śmiać. Tak po prostu.
Szaleniec – pomyślała blondynka.
- A więc jesteś z nimi od samego początku, moja droga Rachel – śmiał się w głos, wszyscy, nawet stojąca u jego boku Gaia mieli zdezorientowanie wypisane na twarzach – Podałaś nam czarną lilię chcąc osłabić naszą magię i czujność. Brawo! Plan idealny, czyż nie?
Nagle Jack wraz z paroma innymi młodymi osobami wstał i ostentacyjnie przeszedł na ich stronę.
- I ty, Brutusie przeciwko mnie? – uśmiech zniknął – Traktowałem cię jak własnego syna! A ty mi wbijasz nóż w plecy!
Jack pokręcił głową.
- Własnego syna?! Od dziecka wpajałeś mi nienawiść do wampirów, mówiłeś, że chcą tylko naszej krwi! Zabijaliśmy nawet te niewinne. Mamy tego dosyć, nie chcemy tak żyć. Nie jesteśmy twoimi marionetkami. Nikt z nas.
Jego towarzysze zgodnie pokiwali głowami.
- A więc tak. Dobrze, rozumiem, ale musicie wiedzieć jedno. Wiedziałem – jego obrzydliwy śmiech powrócił – Wiedziałem o tobie, Rachel. Podejrzewałem, dlatego nie mówiłem ci wszystkiego.
W chwili wypowiedzianych słów, główne drzwi otworzyły się z hukiem i do środka weszła Veronica Hunter z niczym innym, jak ze swoją metalową pałką w ręku, a za nią grupa Łowców. Na szyi dziewczyny pobłyskiwał duży, krwiście czerwony kamień.
- Dlatego postanowiłem się na wszelki wypadek ubezpieczyć.
Veronica uśmiechnęła się dziko i ruszyła wraz ze swoją świtą na stojące nieopodal wilkołaki.
Bitwa się zaczęła.
Caroline walczyła z różnymi Łowcami najlepiej, jak potrafiła. Włączyła swój instynkt, gryzła, skręcała karki i okaleczała przeciwników zdobytą bronią.
Po kolei na podłogę padały ciała zarówno Łowców, jak wampirów, wilkołaków i wiedźm.
W końcu na trafiła na przeciwnika w postaci Veroniki. Zapowiadała się runda druga ich starcia.
Wymierzała równomierne ciosy bronią i robiła uniki, choć parę razy oberwała.
Ofiary, coraz więcej ofiar.
Mózg dziewczyny nie zdołał wszystkiego rejestrować, najbardziej skupiał się na walce.
Na ułamek sekundy spojrzała w bok. Klaus walczył z Johnatanem, jak równy z równym. Co było nie wiarygodne, w końcu pierwotny miał ponad tysiąc lat.
Za chwilę nieuwagi otrzymała bolesny cios w twarz z metalowej broni przyprawiony dzikim śmiechem Łowczyni.
Walka nie była fair. Łowcy mieli przewagę liczebną i atakowali po kilku na jednego.
Trzech innych facetów podeszło do Caroline szepcząc zaklęcia.
Nieoczekiwanie dziewczyna uniosła się w powietrze, niezdolna do choćby najmniejszego ruchu, czy dźwięku.
Zwróciła na siebie uwagę wszystkich dookoła. Zaprzestali walki wlepiając w nią spojrzenia.
- Klausie Mikaelsonie, czy ona nie jest dla ciebie najważniejsza? – wykrzyczała Veronica.
Pierwotny w mgnieniu oka znalazł się przy Łowczyni, chcąc uratować ukochaną.
Caroline chciała krzyczeć, ale nie mogła. Z góry widziała jak Łowcy, którzy przyszli z blondynką otaczają hybrydę, szepcząc zaklęcia.
Szepty zmieniły się w krzyki. Veronica uniosła wysoko kamień, który miała wcześniej zawieszony na szyi.
Inni próbowali coś zrobić, ale nie mieli jak. Łowców było za dużo.
Klaus próbował walczyć. Po kolei stawał się coraz bardziej bezradny. Najpierw zaklęcia odebrały mu mowę, potem wzrok, a na końcu możność ruchu.
Otaczali co coraz ciaśniej, coraz głośniej krzycząc zaklęcia.
Elijah’owi udało się podlecieć do Veroniki zadając jej silny cios w plecy, tym samym wytrącając z jej ręki kamień.
Podniósł go Jonathan Durand i uniósł wysoko w górę. Wypowiadając zaklęcie.
Jakim cudem jego magia wciąż działała?
Nagle Klaus znikł. Jego twarz na krótko pojawiła się we wnętrzu kamienia, a potem zniknęła.
Caroline chciała krzyczeć. Nie mogła, a za to mogła tylko patrzeć. Bezczynnie się przyglądać.
Zarówno Elijah, jak i Rebekah chcieli dopaść Jonathana, ale on szybko się ulotnił nie wiadomo gdzie, zostawiając na drodze wampirów Łowców.
Czar prysł, wampirzyca spod samego sufitu spadła z hukiem na podłogę robiąc w niej głęboką dziurę.
Ból był okropny, ale nie obchodziło jej to. Nie teraz.
Kości zrosły się w parę minut. Biegła do wyjścia, musiała dopaść Duranda.
Kiedy biegła pod swoimi stopami spostrzegała ciało młodego chłopaka z ciemną czupryną na głowie.
Jack Hunter.
Nie mogła sobie pozwolić teraz na żal. Musiała biec dalej.
Wybiegła na zewnątrz. Jakieś dwieście metrów od niej z posiadłości wyjeżdżał samochód.
Rzuciła się w jego kierunku jak szalona. Dotarcie tam nie zajęło długo.
Wskoczyła do środka wybijając szybkę swoim ciałem.
Na fotelu pasażera siedział Jonathan, ta parszywa świnia śmiała się w głos.
- Spokojnie, dziewczyno! Nie ma go tu, oddałem go mojemu przyjacielowi, jest już daleko stąd.
Fala uczuć zalała ją jak potok.
Bez słowa dopadła do mężczyzny tym samym wypadając z samochodu.
Durand w locie wyjął drewniany kołek i gdy twardo wylądowali na ziemi wbił go w pierś dziewczyny.
- Szkoda, że on nie widzi jak umierasz.
Odszedł. Było cicho, bardzo cicho.
Nastanie dzień kiedy własna siła cię przerośnie, a ktoś kogo kochasz najmocniej wpadnie w pułapkę bez wyjścia. Ta miłość zmieni was oboje, nie na dobre. Bój się, wampirzyco bo kiedy zegar wybije godzinę śmierci nie będziesz jedyną cierpiącą.


Koniec


poniedziałek, 4 lipca 2016

Rozdział 19

O, cholera
Tylko tyle zdążyła pomyśleć zanim Łowczyni natarła na nią z niespodziewaną siłą, wymierzając cios swoją metalową bronią. W ostatniej chwili Caroline zdążyła zrobić unik próbując zaatakować przeciwniczkę od tyłu z pięści, ale ta obróciła się racząc ją uderzeniem pałki w rękę.
Coś trzasnęło, a z ust wampirzycy wydobył się świst bólu. Veronica zareagowała na to entuzjastycznym pomrukiem.
Nie ciesz się na zapas – pomyślała blondynka.
Minusem dla wampirzycy był brak jakiejkolwiek broni, którą mogła by się posłużyć z dystansu, ale za to miała kły i super siłę. Czas to wykorzystać.
Kości zdążyły się zregenerować.
Amerykanka uderzyła swoją przeciwniczkę z wyskoku, wymierzając salwę ciosów pięściami i z kolana w twarz Łowczyni, za to otrzymała przyłożenie pałką w brzuch.
Upadła na podłogę ciągnąc za sobą Veronicę, wykorzystując swoją pozycję dłonie Hunter zacisnęły się na jej szyi. Caroline używając siły odciągnęła je i odrzuciła przeciwniczkę na przeciwległą ścianę.
Dziewczyna z hukiem uderzyła o nią głową i ześlizgnęła się po murze znacząc go śladami krwi.
Wampirzyca w mgnieniu oka znalazła się przy niej, podniosła ją za szyję do góry dusząc jednocześnie. Przyjrzała się dziewczynie. Otumaniona od uderzenia, powoli przymykała powieki w geście rezygnacji. Swoimi ostrymi kłami wbiła się w jej tętnice, żywiąc się słodką krwią.
Kiedy skończyła jeść puściła bezwładne ciało dziewczyny, zdjęła z jej palca pierścień i włożyła go na właściwe miejsce.
Veronica Hunter, choć na człowieka miała dużo siły i za pewne lata treningu za sobą. Była godnym przeciwnikiem. Ale Caroline straciła dużo sił podczas walki i musiała je zregenerować.
Wampir potrzebuje pożywienia.
A pożywieniem jest krew.
Blondynka otarła usta wierzchem dłoni.
Kiedy jej sposób myślenia tak diametralnie się zmienił? – zapytała sama siebie.
Ach, może wtedy kiedy została pojmana przez Łowców i przetrzymywana nie wiadomo gdzie.
Widocznie okazało się to skutecznym sposobem na zaakceptowanie własnej natury.
Już miała odchodzić z pola walki, gdy poczuła jak ostry koniec drewnianego kołka wbija się w miejsce po lewej stronie, na jej plecach.
- Jeśli myślisz, że tak łatwo pozwolę ci stąd odejść – usłyszała przesycony jadem głos Jonathana Duranda przy swoim uchu – To grubo się mylisz, ty potworze.
Ty potworze…
Te słowa dźwięczały w jej głowie niczym natrętna piosenka z reklamy podpasek.
Jej oddech przyśpieszył, a dłonie zwinęły się w pięści.
- Nie próbuj żadnych numerów. Zabiłem już setki wampirów takich, jak ty – wyszeptał - Nędznych krwiopijców, morderców.
- Odwróć się, powoli – dodał już głośniej.
Dziewczyna wypełniła polecenie. Spojrzała w szare oczy mężczyzny.
Kryła się w nich nienawiść, pogarda, ale coś jeszcze…
Żal, tęsknota?
- Ty go kochasz. Widziałem twoją reakcję, jak Rachel powiedziała, że Mikaelsonowie wyjechali, ty go kochasz. Takiego potwora, jak on – parsknął – Ale wiesz co, ja też kogoś kochałem. Helen jest… była moją żoną – głos zaczął mu się łamać. Maska bezwzględnego Łowcy opadła odsłaniając prawdziwe oblicze wyniszczonego człowieka.
- Była dla mnie wszystkim, moim całym światem. Dla niej chciałem być lepszy. Ona tez była Łowcą, ale miała wziąć urlop, dla dziecka. Naszego dziecka. Miało się wychowywać w pełnej, szczęśliwej rodzinie – znowu wydał to samo parsknięcie, przypominające raczej kaszel osoby chorej na suchoty – A wtedy wiesz co się stało, ty okropna wampirzyco?
Oddychała szybko, kołek miała wymierzony prosto w serce.
- Zabił ją, on ją zabił! Klaus Mikaelson zabił moją Helen! – jego krzyki odbijały się echem na pustym korytarzu – Ta dzika bestia rozszarpała ją na moich oczach.
Łzy leciały wzdłuż jego policzków, jak krople deszczu.
Gardło Caroline było ściśnięte jak supeł, nie była w stanie wydać z siebie żadnego dźwięku.
Strata Jonathana była ogromna, ale to była wojna, a ona rządzi się swoimi prawami.
- I może gdyby on kochał ciebie choć w połowie tak, jak ja ją to wbicie tego kołka w twoje serce przyniosłoby mu ból. To byłaby najlepsza zemsta w moim życiu.
Jego szaleńcy wzrok błądził po twarzy dziewczyny, napawając się jej strachem.
- Ale co mi to da, skoro on cię nie chce? – jego głos zaczął wydawać się racjonalny - Kolejny unicestwiony na moim koncie? Kogo by to cieszyło, pewnie jakiegoś szaleńca.
Blondynka już otworzyła usta żeby się odezwać, gdy przerwał jej roznoszący się śmiech Jonathana.
- Wychodzi na to, że jestem obłąkany.
Wziął zamach i wbił ostrą część drewnianego kołka w pierś dziewczyny.

Jedyne co zdążyła zarejestrować to, że jego uśmiech był tak szeroki, jak u kota z Cheshire.

****************************************************
Hej, hej!

Spokojnie, to jeszcze nie finał! Szykujcie się na trooszkę więcej!

Buziaczki! :*

czwartek, 23 czerwca 2016

Rozdział 18

Ciepło miłości promieniowało od jej serca, aż po koniuszki palców, dając jej nadzieję, na lepsze jutro, na ponowne spotkanie z Pierwotnym, na powiedzenie „kocham cię” i co najlepsze, na usłyszenie odpowiedzi.
Podczas tego boleśnie krótkiego spotkania nie mogli się sobą nasycić. Tak bardzo im siebie brakowało. I choć byli jak jasny poranek i ciemna noc, to nie mogli bez siebie wytrzymać. Jakaś dziwna moc pchała ich ku sobie, przyciągali się niczym przeciwne bieguny magnesów. Początkowo Caroline ze wszystkich sił przeciwstawiała się temu uczuciu, ukrywając się za maską irytacji i obrzydzenia.
Za to teraz nie wyobrażała sobie, jak to było kiedy go nie kochała. Jak wyglądał wtedy świat?
Czy wszystko było takie samo?
Czy gwiazdy w nocy zawsze mieniły się takim blaskiem?
Czy wszystkie emocje były tak intensywne jak teraz?
Mogłaby się nad tym zastanawiać w nieskończoność, ale teraz musiała działać.
Klaus wyjaśnił jej cały plan, jak ma się zachowywać, co mówić aby uwierzyli.
Była gotowa. Pozostawało tylko czekać.
Nie miała pojęcia, która może być godzina bo w pokoju nie było okien. Wstała i rozejrzała się dokładniej.
Podeszła do jednej ze ścian i przystawiła do niej ucho.
Starała się maksymalnie wytężyć swój wampirzy słuch, ale na próżno. Mury były na tyle grube, że nie przepuszczały żadnego dźwięku. Pewnie zaprojektowano je z myślą o więzieniu dla wampirów.
Cudownie.
Podeszła do łóżka, a raczej pryczy umocowanej metalowymi nogami do podłogi, pociągnęła za nie, ale ani drgnęły.
Serio? Nawet głupie łóżko musieli przymocować?
Dopiero teraz spojrzała na swoje ręce. Na lewej dłoni, na palcu wskazującym nie było pierścienia!
Pierścienia, który miał ją chronić przed słońcem, dzięki któremu mogła chodzić za dnia nie bojąc się skończyć jak frytka w gorącym oleju.
Nie było go!
Zacisnęła pięści.
Cholerni łowcy – pomyślała.
Usłyszała zgrzyt otwieranego zamka w drzwiach. Ktoś nadchodził.
Zdążyła jeszcze tylko ścisnąć czarny kamień wiszący na jej białej szyi i posłać nieme  k o c h a m  c i ę w przestrzeń nie doczekawszy się odpowiedzi.
Ale spokojnie, jeszcze ją usłyszy i to nie raz. Była tego pewna.
A tymczasem do pokoju weszło dwóch Łowców, jeden z nich trzymał w dłoni strzykawkę.
Caroline zmierzyła ich obu aroganckim spojrzeniem.
- Serio? Znowu?
Łowca ze strzykawką zaczął się do niej zbliżać. Był to ten sam typ, który wstrzyknął jej coś ostatnim razem. Obrzydliwy gość, który zrobił to z jeszcze bardziej dzikim i obrzydliwym uśmiechem na ustach.
O, nie. Tak to nie będzie. Nikt nie ma prawa traktować tak Caroline Forbes.
Wyprostowała się nagle podnosząc głowę do góry i mierząc przeciwników ostrym jak brzytwa wzrokiem.
Co prawda, Klaus mówił jej co ma robić, że ma grać zrozpaczoną, porzuconą wampirzycę.
No, ale czy nie mogła być również zbuntowaną wampirzycą?
Na jej usta wstąpił równie dziki uśmiech, co u Łowcy.
- Cześć, chłopcy – otworzyła usta, ukazując swoje wysuwające się kły, a jej oczy zrobiły się czarne jak smoła – Czekałam na was.
Chociaż była osłabiona, przez werbenę, której resztki krążyły w jej żyłach oraz przez fakt, że już dłuższy czas się nie pożywiała postanowiła zawalczyć.
Ale co tam, jej determinacja była wystarczająco potężna by zbagatelizować takie „drobnostki”.
W mgnieniu oka dopadła do tego psychola, przekręcając jego dłoń ze strzykawką tak, że wbiła się w jego szyję i gość padł jak długi.
Teraz został jej tylko jeden.
Facet natarł na nią z siłą woła, zadając jej silny cios w brzuch, po którym aż odleciała i padła na ścianę naprzeciwko drzwi.
O, dziwo ściana wyszła z tego bez najmniejszego ubytku, ale Caroline już nie do końca.
Fala bólu rozlała się po jej ciele, promieniując od miejsca uderzenia.
Facet pozwolił sobie na krótki uśmiech. Chyba myślał, że mu się udało.
Nic bardziej mylnego.
Wampirzyca zsunęła się po murze na podłogę, Łowca zmierzał w jej stronę (z kolejną strzykawką!).
W chwili, kiedy schylał się by wbić ją w szyję dziewczyny, Caroline zatopiła zęby w jego nadgarstku delektując się smakiem krwi.
Przypuszczała, że to AB Rh+.
Facet krzyknął zaskoczony, blondynka na chwilę oderwała usta od jego ręki, ale tylko po to, żeby uraczyć do pożądanym kopniakiem w brzuch. Łowca zatoczył się do tyłu, a wampirzyca tym razem ugryzła go w szyję.
Aż zamruczała z zachwytu, kiedy słodki nektar ponownie rozlał się w jej buzi. Najpierw czuła szybki puls faceta, który z chwili, na chwilę zaczynał zwalniać.
Czy chce go zabić?
Przed oczami stanęła jej twarz chłopaka o ciemnych włosach i oczach. Chłopaka, którego zabiła.
Dosyć. Wystarczy.
Odsunęła się od mężczyzny i ostrożnie podeszła do drzwi. Nawet nie musiała zaglądać na korytarz, po prostu wsłuchała się mocno.
Nikt nie nadchodził, co było aż dziwne. Przecież to więzienie dla wampirów! Ale nieważne, nie zamierzała się przecież tu spierać, w końcu dla niej to szansa.
Wyszła na korytarz, który rozwidlał się na trzy inne. Świetnie, ale co poradzić. Zdecydowała się, że pójdzie prosto.
Szła przez jakieś pięć minut, aż znalazła jakieś ogromne, podwójne drzwi. Bez wahania pociągnęła za jedno skrzydło.
Było otwarte, a za nimi znajdowało się wyjście.
Tak, wyjście!
Ogromna radość przepełniła serce blondynki.
Za drzwiami rozciągało się ogromne pole otoczone ogrodzeniem. Był dzień, koło południa.
Wyciągnęła dłoń w stronę dworu, ale w tej samej chwili tego pożałowała.
Promienie słoneczne poparzył jej rękę tak mocno, że natychmiast pojawiły się ogromne pęcherze, a jej skóra aż iskrzyła.
Z jej ust wydostał się pisk bólu.
- Nie wiesz, że słoneczko może parzyć? – usłyszała przepełniony jadem, damski głos za swoimi plecami.
Odwróciła się. Stała przed nią Veronica Hunter, blondynka z pokoju przesłuchań. Uśmiechnęła się zjadliwie, a jej niebieskie oczy wydawały się rzucać wampirzycy wyzwanie.
Na które nie omieszkała nie odpowiedzieć.
Veronica na koniuszku palca okręcała sobie pierścień słoneczny Caroline, który następnie spadł do końca jej chudego palucha.
- A ty nie wiesz, że nie nosi się cudzej biżuterii?
Wampirzyca przybrała pozycję bojową i wysunęła kły, posyłając ostrzegawcze warknięcie w stronę Łowczyni.
Ta odpowiedziała jej podobną postawą, tylko że w ręku miała coś na kształt rozsuwanej, metalowej pałki.

O, cholera.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Rozdział 17

- Czego chcesz? – zawarczała wampirzyca. Miała już wszystkiego dosyć.
- Jak to czego, przecież przyszłam ci tu z pomocą, głuptasie!
Z olśniewającym uśmiechem na ustach zaczęła rozwiązywać węzły na nadgarstkach dziewczyny.
- Nie rozumiem, przecież powiedziałaś…
- Wiem co powiedziałam – przewróciła oczami – Naprawdę w to uwierzyłaś? – zaśmiała się pod nosem, na co Caroline zgromiła ją spojrzeniem.
- Jaki jest plan?
Krukowłosa uwolniła blondynkę z więzów, wstała i zaczęła grzebać w torebce. Po chwili wyjęła z niej mały, mieszczący się w dwóch palcach czarny kamień na sznureczku. Założyła go dziewczynie na szyję.
- Teraz słuchaj bo nie mam za wiele czasu. Ten kamień służy do komunikacji, daję ci go bo na razie nie mamy możliwości cię wyciągnąć. Jesteśmy w gnieździe os, a to nie taka prosta sprawa stąd wyjść, ale dzięki temu cacku przynajmniej będziemy mogli rozmawiać. Jest taki jeden łowca, Jake, to on nam powiedział, że tu jesteś i teraz nam pomaga, możesz mu ufać.
Wampirzyca usłyszała, że ktoś się zbliża i ostrzegła czarownicę.
- Cholera – zaklęła pod nosem – Jeszcze tylko jedno. Za dwa dni będzie bal maskowy.
- Serio, Rachel? To na pewno idealny czas na zabawę!
- Żebyś wiedziała, że idealny. Jeśli do tego czasu nie uda nam się ciebie odbić, to zrobimy to właśnie tam.
Łowcy byli już bardzo blisko, było ich trzech, a dłoń jednego z nich właśnie dotykała klamki.
- A teraz czas na przedstawienie – mruknęła wiedźma z szyderczym uśmieszkiem.
W chwili kiedy ci trzej przekroczyli próg, Caroline czuła jak unosi się w powietrze. Była tak zdziwiona, że nie wydusiła z siebie ani słowa.
Rachel trzymała ręce wyciągnięte w górę, a na jej twarz wstąpiła wściekła mina.
- Crow, co ty wyprawiasz? – zapytał jeden z nich, facet w średnim wieku z krótkimi, czarnymi włosami.
- Postanowiłam się tylko trochę zabawić – zaśmiała się – Wyluzuj trochę, Wood.
Mężczyzna zmierzył ją surowym wzrokiem.
- Jesteś na służbie, więc się zachowuj. Z tego co wiem, dostałaś rozkaz od Duranda, a ekipa już się zbiera.
Rachel ostentacyjnie westchnęła, przewróciła oczami i spuściła ręce w dół, a Caroline spadła na ziemię.
Bolało tylko trochę, ale i tak miała ochotę nakrzyczeć na wiedźmę.
Brunetka tanecznym krokiem ominęła łowców i udała się do wyjścia, zdążyła jeszcze tylko puścić oczko do blondynki z chmurną miną.
Mężczyźni w mgnieniu oka znaleźli się przy Carolinę. Jeden z nich (który wyglądał jak kryminalista), z dzikim uśmiechem wstrzyknął jej coś w szyję i zapadła ciemność.
Caroline obudziła się z ogromnym bólem głowy w ciemnym pokoju bez okien, w którym znajdowała się tylko toaleta i prycza.
Dziewczyny próbowała zanalizować to co się stało (prawdopodobnie) dzisiejszego dnia.
Najpierw przesłuchanie w białym pokoju, przyjazny Jake, któremu może ufać. Potem znajdowała się o krok od wstrzyknięcia serum. Myślała, że została zdradzona, jej serce pękło, ale później okazało się, że jednak nie, Rachel przyszła jej z pomocą, dała jej naszyjnik.
Właśnie, naszyjnik!
Dziewczyna usiadła na pryczy, która zapadła się lekko pod jej ciężarem i objęła naszyjnik mocno obiema rękami.
Nic się nie działo, a Rachel zapomniała wspomnieć jak się go używa.
Super.
Postanowiła pomyśleć o Klausie, o jego pocałunkach składanych na jej szyi i ustach, o jego oczach koloru morza w czasie sztormu, o nieposkromionych lokach układających się w różne strony i o jego ramionach, trzymających ją mocno.
- Caroline??? – usłyszała głos w swojej głowie, tak dobrze jej znany, głęboki, ale i zaniepokojony głos należący do Pierwotnego. Jej serce ścisnęło się z tęsknoty.
- Klaus! – wykrzyczała w myślach.
- Caroline, och, moja droga! – ulga była wręcz wyczuwalna, ale dla nich oboje – Zamknij oczy, skarbie i myśl o mnie, a będę tuż obok.
I tak zrobiła. Zamknęła oczy i myślała o nim, aż w końcu zobaczyła go przed sobą z szeroko otwartymi ramionami, w które od razu się rzuciła. Otulił ją jego zapach i silne ramiona.
- Tak się o ciebie bałem, już myślałem, że coś ci się stało – uniosła głowę, a on obsypał jej twarz drobnymi pocałunkami.
- Klaus…
- Tak? – przerwał pocałunki i spojrzał jej głęboko w oczy, a ona zatraciła się w nich bezpowrotnie.
- Kocham cię – nawet nie zauważyła, kiedy łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
Pierwotny zamrugał gwałtownie, widać było, że jest wzruszony bo jego oczy zaszkliły się, a klatka piersiowa unosiła w nieregularnym rytmie.
- Caroline, ja… - próbował wziąć się w garść, chciał zrobić to jak najlepiej.
- Nie kochasz mnie?
Przez rozpacz w jej głosie coś, aż zabolało go w środku. Pokręcił głową w zamyśleniu i starł jedną z jej łez.
- Kocham cię od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem – wydusił to z siebie na jednym tchu – Kochałem cię, pomimo iż ty żywiłaś do mnie urazę i wybrałaś innego,  kocham cię, pomimo iż krzywdzę cię nieustannie i narażam na niebezpieczeństwo i będę cię kochać tak długo, jak będę chodzić po tej ziemi, a nawet jak będę w zaświatach to znajdę sposób by być z tobą i kochać cię.

Łzy lały się już strumieniem, ale były to łzy szczęścia. Nie potrzebne już tu było więcej żadnych słów, ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku, który pod silnym wpływem tęsknoty i burzy uczuć przeszedł w namiętny, dziki taniec. 
Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, oboje byli zdyszani, ale i tak szczęśliwi jak nigdy indziej. 


*******************************************************************

Hej, hej!
Wiem, że krótki rozdział, ale trochę intensywny. Jeszcze troszkę i koniec. Dajcie znać w komentarzach, czy piszemy kontynuację, czy nie!

Wasza Horney Morket!

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział 16

Cześć Robaczki!

Wreszcie wracam do was z rozdziałem 16! Wiem, wiem trochę długo mnie nie było, ale cóż, no wiecie, koniec roku, oceny trzeba poprawić itd. Ale nic, niedługo wakacje! A to znaczy więcej wolnego czasu na pisanie! Chociaż z naszą opowieścią zbliżamy się pomału do końca, to może pomyślę mad kontynuacją. Pożyjemy, zobaczymy jak to mówią!

Pozdrawiam Was ciepło,
Wasza Horney Morket!



Uchyliła lekko powieki. Pomimo, iż światło chwilowo ją oślepiło, to w pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowała i tak nie było tak jasno, jak w sali przesłuchań. Otaczały ją szmery rozmów. Nikt jeszcze nie zauważył, że się obudziła. Zamknęła oczy i uwolniła swoje wampirze zmysły. Wsłuchała się w rozmowę, którą prowadziły dwie osoby, mężczyzna i kobieta stojący jakieś 10 metrów od niej.
- Jesteś tego pewny, Jonathanie? A jeśli się tu nie zjawią? – odezwała się kobieta, w jej głosie było słychać troskę.
- Przecież obserwowaliśmy ich już od dłuższego czasu. On ją kocha, Gaia – mężczyzna głęboko wciągnął powietrze przez nos i zniżył głos do szeptu - Na pewno tu przyjdzie, a wtedy wreszcie odpłacę mu za to co zrobił Helen.
Po sposobie w jakim mówił słychać było, że Helen była dla niego kimś ważnym. Klaus ją skrzywdził, a Jonathan chciał zemsty. Niepokój ścisnął serce dziewczyny. O, Boże, a jeśli Klaus się tu naprawdę zjawi? Jack przecież mówił, że go zawiadomi. Cholera, nie dobrze… Lepiej żeby się tu nie zjawiał, bo to się może źle skończyć. Skoro ostatnio ledwo co odnieśli zwycięstwo w starciu z łowcami, to teraz kiedy ich siły wzrosły… Wolała nawet o tym nie myśleć, ale tak strasznie bała się o życie swoje i Pierwotnego. Było jeszcze tyle niezamkniętych spraw między nimi. Nie zdążyła mu powiedzieć, jak bardzo go kocha, jak bardzo jest jej potrzebny i ile dla niej znaczy.
Pozostawało jej tylko wierzyć, że jeszcze zdążą to zrobić.
Usłyszała, że ktoś idzie w jej stronę, więc otworzyła oczy. Mężczyzna, około 50- letni z zaciętym wyrazem twarzy zbliżał się pewnym krokiem. Wyglądał, jakby chciał zdzielić ją w twarz.
Jej ręce tym razem były przywiązane grubymi sznurami do metalowego siedziska. Węzły były tak ciasne, że nie czuła nadgarstków, a do tego mocno nasączone werbeną.
Dookoła miejsca, w którym siedziała znajdowały się loże ze skórzanymi siedzeniami.
Pewnie zwykle robią z tego niezłe widowisko, którego głównym elementem jest słuchanie brudnych sekretów, wyciągniętych z ofiary za pomocą serum prawdy.
Jonathan stanął przed nią i pochylił się tak, że ich głowy znajdowały się na jednej wysokości. Jego szare oczy zwęziły się w szparki, zmierzył ją groźnym spojrzeniem. Nie dała się, odpowiedziała mu tym samym.
Niech sobie nie myśli, że Caroline Forbes jest tchórzem.
Walka na spojrzenia trwała jeszcze parę sekund, po czym mężczyzna wreszcie raczył się odezwać, ale to co powiedział wcale nie przypadło dziewczynie do gustu.
- To boli.
Zrobił krótką pauzę, a kiedy na jej ustach zawisło nieme pytanie zaczął mówić dalej.
- Wręcz czujesz jak to wchodzi do twojego mózgu. Przekracza nawet te granice, których ty sama byś nigdy nie przekroczyła. A ślady, które zostawia są z tobą na długo, nawet na całe życie. Oczywiście jeśli ma się to szczęście. Niektórzy po podaniu serum umierają na zawał spowodowany zbyt dużym szokiem, natłokiem informacji. Inni miewają myśli samobójcze, na czym się zwykle nie kończy. Po prostu nie wytrzymują ciśnienia, coś w nich pęka, ciągle czują dotyk serum na swoim umyśle. Decydują się na śmierć – z jego gardła wydobył się gorzki śmiech, bardziej przypominający rechot – Słabeusze.
Caroline próbowała powstrzymać drżenie wargi przygryzając ją, co i tak niewiele dało.
Ten facet był przerażający. Pomimo strachu, zebrała się w sobie. On przecież nie może wiedzieć, że się boi.
- Jeśli myślisz, że nastraszysz mnie tymi historyjkami to się grubo mylisz. Jesteś żałosnym sadystą! – wykrzyczała mu to prosto w twarz. No cóż, już nie dało się polepszyć jej sytuacji. Więc co miała do stracenia?
Po chwili jednak pożałowała swoich słów.
Mężczyzna brutalnie chwycił ją za włosy i uniósł głowę do góry.
- Posłuchaj mnie lepiej, blondyno. Póki co trzymaj język za zębami, jeśli nie chcesz zostać posiadaczką pokaźnej wielkości blizny na tej gładkiej buźce – przejechał palcem po jej policzku, próbowała mu się wyszarpać, ale nic to nie dało, tylko zacisnął mocniej rękę na jej włosach – I nie próbuj żadnych trików i tak wszystkiego się dowiemy po serum – w tej chwili ktoś wszedł do sali.
Caroline wzięła wdech. To był Rachel.
W jakieś zwiewnej, czarnej kiecce, na niebotycznych obcasach wparowała sobie jak gdyby nigdy nic. Brązowe oczy dokładnie obrysowane czarną kredką omiotły spojrzeniem salę, zatrzymując się zaledwie parę sekund na przywiązanej do fotela Caroline. Twarz wyrażała tylko obojętność.
Jonathan wstał i podszedł do wiedźmy.
- O, jesteś Rachel. Czy wszystko zostało przygotowane? – ton jego głosu zmienił się nie do pozania. Nie było to już żabi rechot, a raczej chłodna uprzejmość.
- Niestety nie bardzo – wampirzyca przysłuchiwała się ich rozmowie – Bo widzisz, Jonathanie. Problem jest w tym, że Mikaelonowie opuścili Francję.
Caroline otworzyła usta.
Jak to? Pewnie Klaus przysłał Rachel – uspokoiła się – Wszystko szło zgodnie z planem, tak miało być.
Odetchnęła z ulgą, ale na próżno.
- Jak to? Przecież mówiłaś, że mieli plany, chcieli cię tu wysłać jako szpiega. Tak łatwo by się zmyli? – odezwała się kobieta, Gaia, o której istnieniu wampirzyca zdążyła już zapomnieć.
Uśmiech natychmiastowo znikł z twarzy blondynki. Czyli jednak Rachel od początku pracowała dla łowców…
Nagle ciemne oczy skierowały się w stronę Caroline, czym przyciągnęły też wzrok pozostałej dwójki, a cała uwaga skupiła się na niej.
- Widocznie uznali, że nie było o co walczyć.
Wampirzyca posłała jej najbardziej jadowite spojrzenie, na jakie mogła się w tej chwili zdobyć.
- Tak czy siak – odezwała się Gaia, a jej jadeitowe spojrzenie wywiercało dziurę w Caroline – Mamy tu dziewczynę, przebywała z Mikaelsonami jakiś czas i na pewno coś wie. Myślę, że jednak warto by zastosować na niej serum, nieprawdaż Jonatanie?
Caroline było już wszystko jedno. Bała się tego, ale i tak w głębi duszy wiedziała, że Klaus ją kiedyś porzuci, ale mimo to jego czułe słówka uśpiły jej zdrowy rozsądek i stało to co się stało.
- Ja jednak myślę – wtrąciła się krukowłosa czarownica – Że to zbędne działanie. Należało by jeszcze dokładniej zbadać poczynania Mikaelsonów. A kto wie, może jednak uda nam się ich złapać, może nie zajechali tak daleko.
- Johny, chyba nie wierzysz w te bzdety? – pomimo oburzenia Gai, ten pieszczotliwy zwrot i sposób w jaki go użyła świadczył o tym, że czuje coś więcej do tego obrzydliwego mężczyzny. Cóż, chyba miłość nie wybiera.
Mężczyzna nie wiedząc co ma zrobić przystanął i zaczął pocierać złotą obrączkę, którą nosił na prawej, zamiast na lewej ręce. 
Zmrużył oczy i szepnął coś pod nosem. Zapewne ani Gaia ani Rachel tego nie słyszały, ale Caroline dzięki swojemu nadnaturalnemu słuchowi, owszem.
- Och, moja droga Helen. Co powinienem zrobić? – jego smutek był tak silny, że aż ścisnął jej serce – Ty byś wiedziała. Zawsze wiedziałaś.
Ta chwila trwała tylko kilka sekund, ale za to bardzo intensywnych i emocjonalnych sekund.
Dziewczyna już znała powód jego nienawiści do Pierwotnego.
Jonathan przysłowiowo wziął się w garść. Mgła opuściła jego spojrzenie, które na powrót stało się zimne jak lód.
- Jeszcze poczekamy. Doba nas nie zbawi. Rachel – zwróciła się do dziewczyny - ty i kilku innych łowców będziecie szukać pierwotnych. Gaia, ty się spotkasz z Reymontem i przedstawisz mu plan działania.
Blondynka była tak wściekła, że miała ochotę udusić czarownicę, wręcz toczyła pianę z ust.
- Ale Johny, przecież nie warto tak się za nimi uganiać! Wykorzystajmy to co mamy i koniec! Może nadarzy się jeszcze inna okazja…
Chwytała się wszelkich możliwych argumentów, ale widząc ostre jak brzytwa spojrzenie zamilkła.
- Łowczyni Blanc – przeszedł w ton oficjalny – Wydałem już rozkaz, a twoim obowiązkiem jest wypełnienie go, tak jak tego oczekuję. To tyle, odmaszeruj.
Jej usta ułożyły się w kształt litery O, a zdziwienie mieszało się z dezorientacją i szokiem, jakiego doznała po diametralnej zmianie w jego zachowaniu.
- Wiecie co macie robić, to tyle na dzisiaj.
Odwrócił się na pięcie i odszedł. Zatrzymał się tylko na chwilę przy drzwiach, z ręką zawiśniętą nad klamką.
- I nie mów do mnie Johny, tylko o n a  mogła tak mówić – wyszeptał, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
Gaia oczywiście zaraz pobiegła za nim, a Caroline została sama w jednym pokoju z Rachel.
Emocjonalne crescendo, które ją dopadło wykończyło ją. Było jej już wszystko jedno, wręcz czuła jak spada z tej emocjonalnej przepaści.
Brunetka rozejrzała się szybko i w mgnieniu oka dopadła do Caroline, ukucnęła przed nią, lekko zdenerwowana.
- Czego chcesz? – zawarczała wampirzyca. Miała już wszystkiego dosyć.
- Jak to czego, przecież przyszłam ci tu z pomocą, głuptasie!

niedziela, 15 maja 2016

Rozdział 15

Gdy otworzyła oczy nie miała pojęcia gdzie jest. Otaczała ją tylko ciemność, żadnego dźwięku, światła, nic. Co prawda głowa już ją nie bolała, dzięki wampirzej regeneracji, ale czuła się jakoś dziwnie otumaniona, jak na ostrej imprezie, ale wcale nie było jej do śmiechu i przypuszczała, że jej stan nie jest efektem działania żadnego alkoholu.
Odpłynęła, nawet sama nie zdawała sobie sprawy kiedy. Dopiero po jakimś czasie obudził ją ból w ręce. Otworzyła oczy. Tym razem na odwrót w pomieszczeniu było bardzo jasno, przymknęła powieki. Siedziała na krześle, miała przywiązane liną nogi, w tym momencie ktoś kończył zawiązywać jej nadgarstki. Oczywiście lina była nasączona werbeną, dlatego tak cholernie piekło.
Gdy jej oczy zdążyły przyzwyczaić się do otaczającego ją światła rozejrzała się na tyle, na ile to było możliwe. Znajdowała się w białym pokoju, wszystkie ściany, sufit i podłoga były białe. Nie było okien, jedyne światło pochodziło z żarówek wystających z sufitu. W rogu sufitu przyczepiona była kamera, oczywiście biała ze świecącym na czerwono światełkiem, co było jedynym kolorowym elementem w pokoju. Było tylko jedno wyjście, normalnej wielkości drzwi (tak, białe!) bez klamki, zapewne na kartę magnetyczną.
Gdy skończyła rekonesans, a zaczęła obmyślać plan ucieczki usłyszała kobiecy głos za plecami. Jeśli się nie myliła był to ten sam, który nazwał ją morderczynią.
- Nawet się nie wysilaj. To na nic i tak stąd nie uciekniesz.
Obeszła krzesło i stanęła przed Caroline. Była wysoką ze szczupłym, ale z wyraźnie zarysowanymi mięśniami ciałem blondynką, której proste włosy sięgały aż do pasa. Można by uznać ją za ładną, ale na pierwszy rzut oka było widać, że bardziej odpowiednim określeniem byłoby twardzielka, czego dowodził zacięty wyraz twarzy i pewna siebie postawa. Caroline wyczuła też, że dziewczyna była człowiekiem, zapewne łowcą.
Wampirzyca oblizała suche wargi.
- Gdzie jestem?
- Jeszcze się nie domyślasz? – jej jedna brew powędrowała ku górze – Jesteś w Instytucie, a to miejsce, w którym obecnie się znajdujemy – wskazała palcem białą salę – jest pokojem przesłuchań. A ty, Caroline Forbes jesteś nam potrzebna.
- Niby do czego? – prychnęła. Pomimo iż się bała potrafiła się zdobyć na arogancję.
Dziewczyna przechyliła głowę i wpatrywała się w Caroline swoimi wielkimi, kocimi oczami mrugając powoli. Trzeba przyznać, że to było całkiem dziwne.
- Aby dostać się do rodziny Mikaelson’ów. Wiemy o twojej interakcji z hybrydą, wiemy i wykorzystamy tę wiedzę.
- Interakcji, serio? – to słowo wprawiało ją w śmiech, ale też próbowała grać na czas.
Blondynka przewróciła oczami.
- Niedługo nie będzie ci tak do śmiechu. Obserwujemy was od dawna, ciebie też. Wiemy, że poznaliście się w Mystic Falls, skąd pochodzisz i że tam też roi się od wampirów – zaśmiała się – Ale spokojnie, zrobimy z tym porządek. Wystarczy zlikwidować trójkę pierwotnych, a wtedy świat odetchnie, wolny od krwiopijców.
Coś zagotowało się we wnętrzu Caroline. Chciała dopaść dziewczynę i zetrzeć jej ten podły uśmieszek z twarzy, ale zamiast tego liny nasączone werbeną boleśnie wbijały się w jej ciało. Blondynka stanęła krok od dziewczyny, pochyliła się i zmierzyła wampirzycę wzrokiem. Oczy Caroline przybrały krwistą barwę, była wściekła. Z jej gardła wydał się ostrzegawczy pomruk.
- Nic mi nie możesz zrobić, krwiopijco. Jesteś morderczynią. I nic, żadna maska blond dziewczynki tego nie zakryje – wyszeptała jej do ucha i opuściła pokój.
Została sama w białym pokoju. Oddychała szybko i ciężko. To prawda, jest morderczynią. Zabiła tego niewinnego chłopaka, tylko dlatego, że chciała rozładować emocje, a Klaus ukrył to wszystko przed nią. Nie powiedział jej prawdy, tylko zatuszował zbrodnię. Jej serce krwawiło. Kiedy blondyna powiedziała, że przez nią chcą dotrzeć do Pierwotnego wpadła w szał. I pomimo, że zranił ją mocno, tak bardzo nie chciała żeby działa się mu krzywda. Bardziej bała się o jego życie, niż o swoje.
Spuściła wzrok na stopy, były bose. Pewnie zgubiła buty podczas biegu. Nawet nie zdawała sobie sprawy kiedy popłynęły łzy.
I właśnie teraz, w nagorszym momencie, kiedy kłamstwa wyszły na jaw i czekało ją przesłuchanie (zapewne z użyciem serum) zdała sobie sprawę z tego, że go kocha.
Tak, kocha Klausa Mikaelsona, okrutnego hybrydę, dla którego życie ludzkie nie ma żadnej wartości i który ją okłamał. Łzy zaczęły płynąć szybciej. Skapywały z brody na to co pozostało z jej niebieskiej sukienki.
Nagle ktoś wszedł do pomieszczenia, Caroline zaskoczona podniosła wzrok i napotkała równie zakłopotane brązowe oczy chłopaka. Zapewne też był łowcą, ale zupełnie innym niż tamta blondynka. Patrzył się na nią nie z odrazą, ale tak jakby zobaczył w niej coś więcej, niż bezwzględnego krwiopijce.
Był wysoki i dobrze zbudowany. Na głowie miał czuprynę ciemno-brązowych włosów. Ciemne brwi podkreślały głębie czekoladowych oczu. Można by powiedzieć, że był totalnym przeciwieństwem blondynki.
Zrobił krok do przodu i zamknął za sobą drzwi. Nadal wpatrywał się w Caroline zagubionym wzrokiem.
Po chwili ogarnął się i odchrząknął.
- Jestem Jack – dało się wyczuć francuski ankcent w jego słowach – Jack Hunter.
Hmm, Hunter – łowca. W sumie by pasowało.
- Caroline Forbes.
Trochę jej było wstyd za te łzy na policzkach, ale nie mogła nic zrobić bo miała skrępowane ręce.
- Wiem – dziewczyna pokiwała głową. No tak, przecież mogło się to wydawać oczywiste – Zapewne moja siostra wyjaśniła ci, czemu tu jesteś.
- Twoja siostra?!
To wydawało się niewiarygodne. Byli zupełnie różni, nawet usposobienie mieli inne.
Jack zaśmiał się i podrapał dłonią kark. Był taki swobodny, jakby byli przyjaciółmi. Ale to nie prawda, zamiast tego czekało ją zażycie serum. Wspaniale.
- No tak, Veronica to moja siostra. Wszyscy nam mówią, że jesteśmy zupełnie inni – nagle zupełnie poważnie przyjrzał się śladom po oparzeniach na nadgarstkach Caroline – Bardzo boli, prawda?
Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko zacisnęła usta i wzięła głęboki oddech. W jego głosie pobrzmiewała jakby troska, co zupełnie zbiło wampirzyce z pantałyku.
- Przykro mi, że zostałaś tak potraktowana.
- Przykro ci? – pokręciła głową – Przecież do tego właśnie dążą łowcy. Chcecie zniszczyć wszystkie wampiry żeby świat był wolny od krwiopijców – powtórzyła słowa wypowiedziane wcześniej przez Veronicę.
- Hmm, chyba wiem czyj to tekst. Moja siostra ci tak nagadała, prawda?
Otworzyła tylko usta.
- Nic nie rozumiem. Czy to jest jakiś podział na złego i dobrego gliniarza żeby łatwiej wyciągnąć ode mnie informację? – zirytowała się.
Wzrok Jake pokierował się na kamerę. Chłopak na chwilę przymknął oczy i wymamrotał coś pod nosem. Czerwone światełko w kamerze zamigotało, a potem zgasło.
- Słuchaj – ton jego głosy był tym razem poważny – Nie jestem taki jak moja siostra. Nie dążę do unicestwienia wampirów. Owszem jest mnóstwo takich, dla których okazało by się to lepszą opcją, ale i tak nie popieram tego pomysłu. Caroline, to mnie wyznaczono do obserwowania ciebie. Wiem, że jesteś dobrą osobą i wiem też jak ogromne wyrzuty sumienia masz, po tym, jak zabiłaś tego chłopaka i że to było niezamierzone. Nie chcę zrobić ci krzywdy.
Była zszokowana tym co usłyszała, ale postanowiła działać.
- To pomóż mi stąd uciec.
Pokręcił głową.
- Nie mogę, Instytut jest bardzo dobrze chroniony.
- To co będzie dalej?
- Zabiorą cię na przesłuchanie.
- Czy oni… użyją na mnie serum prawdy?
Jack przełknął ślinę, jego czekoladowe oczy były śmiertelnie poważne.
- Prawdopodobnie tak.
- O, Boże…
Spuściła głowę w dół. Już nic się nie dało zrobić. Była stracona. Sam ten fakt nie zrobił na niej dużego wrażenia, bardziej bała się o życie Klausa, tego cholernego kłamcy, którego tak mocno kochała.
- Może lepiej jeśli sama im powiesz to, co chcą wiedzieć.
Gwałtownie poderwała głowę.
- Nigdy w życiu nie zdradzę Klausa!
Chłopak spojrzał się na swoje dłonie i uśmiechnął się smutno.
- Więc to prawda, kochasz go.
- Twoja siostra nazwała to interakcją.
Zaśmiał się krótko. Dziewczyna usłyszała kroki niedaleko drzwi.
- Ktoś nadchodzi.
Jack rzucił szybkie spojrzenie na drzwi.
- Zawiadomię Klausa.
Pokiwała głową.
- Jack, dziękuję ci, naprawdę dziękuję.
- Wiem jak to jest stracić kogoś, kogo się kocha – znowu ten smutny uśmiech – I nie życzę tego nikomu.
Po chwili otworzyli drzwi i do środka wparowała Veronica w towarzystwie dwóch mięśniaków ubranych na czarno.
- Przyznaj się. Gdzie ukrywa się Klaus Mikaelson?!
Jack odgrywał rolę tego złego. Caroline spuściła głowę i zacisnęła usta, nie wydając żadnego dźwięku.
- Co tu się dzieje? – blondyna zmierzyła wzrokiem ich oboje.
- Próbuję coś od niej wyciągnąć, ale milczy jak zaklęta.
Veronica podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, Jack. My się tym zajmiemy.

I z dzikim uśmiechem na twarzy wydała rozkaz swoim osiłkom. Jeden z nich podszedł do wampirzycy i wstrzyknął jej coś w szyję. Jej powieki momentalnie opadły i odpłynęła.

******************************************************
Proszę was kochani o dużo komentarzy bo dają kopa jak nic innego ;) Mam nadzieję, że rozdział się spodobał!
Wasza Horney <3

wtorek, 3 maja 2016

Rozdział 14

Lista rzeczy do zrobienia (zanim umrę):
5). Zbudować związek oparty na zaufaniu. Nigdy więcej kłamstw.

Punkt piąty swojej listy Caroline napisały kiedy jej ojciec odszedł od jej mamy do faceta. Okłamał ją, pomimo iż był gejem ukrywał to przed swoją rodziną. W tamtym czasie 12-letnia Caroline bardzo to przeżyła, dlatego postanowiła sobie, że w przyszłości będzie z kimś w stu procentach szczera i otrzyma to samo w zamian.
Teraz już dorosła Caroline, wampirzyca siedziała naprzeciwko swojego mężczyzny w pozornie małej i zacisznej restauracji Le Polidor. Popijali wino, opowiadał jej historie ze swojego życia i nie tylko. Podobno wnętrze restauracji od ponad 100 lat nie zmieniło swojego wystroju, przychodzili tu najwięksi artyści, ale to była akurat prawda. W samym kącie siedział Leonardo DiCaprio z jakąś atrakcyjną blondynką, z innej strony Woody Allen. Restauracja trzymała poziom, skoro przychodziły tu gwiazdy, tej nocy Caroline sama czuła się jak jedna z nich. Może przez piękną kreację, może przez gorące spojrzenia Pierwotnego, które posyłał jej z przeciwnej strony stolika.
Skoro kolacja była już zjedzona, a wino dopite wybrali się na spacer.
- Gdzie idziemy? – dziewczyna zapytała swojego towarzysza.
- W specjalne miejsce. Zobaczysz, ale jestem pewien, że ci się spodoba.
Chwycił jej drobną dłoń w swoją i pocałował jej wierzch, co spowodowało chwilowe zatrzymanie serca dziewczyny.
- Skąd wiesz, że mi się spodoba? Być może wcale tak się nie stanie. Może ucieknę stamtąd tam gdzie pieprz rośnie i zostawię cię samego.
Przyciągnął ją do siebie i zamknął w niedźwiedzim uścisku, co wywołało u niej chichot.
- Ani mi się waż! Caroline – spojrzał się poważnie w jej oczy – Nigdy nie pozwolę ci odejść.
Coś ścisnęło serce dziewczyny, po czym zaczęło bić dwa razy mocniej. Zarzuciła ręce na szyję Klausa i obdarzyła jego usta namiętnym pocałunkiem.
- Spokojnie, nigdzie się nie wybieram – zapewniła go i dała mu słodkiego całusa w policzek.
Widząc radość malującą się na twarzy swojego wybranka poczuła ciepło w sercu. Wszyscy dookoła mieli go za bestię bez uczuć, ale ona znała prawdę. Grał takiego przed publiką specjalnie żeby wywołać strach. Działało, ale nie na niej. Kochał swoje rodzeństwo, walczył by dla nich do ostatniej kropli krwi płynącej w jego żyłach. Dla Caroline przyjechał do Europy, odnalazł ją, uratował z opresji, pokochał…
Wampirzyca jeszcze nie zdawała sobie sprawy, że darzy Pierwotnego miłością i że jest ona równie mocno odwzajemniona.
Szli dalej, objęci aż do metalowej, wysokiej bramy. Klaus zatrzymał się i zwrócił się do blondynki, mówiąc:
- Teraz muszę ci zasłonić oczy.
Pokręciła z niedowierzania głową i zaczęła się śmiać.
- Zwariowałeś? Jestem wampirem, mam też w zanadrzu świetny słuch, nie wyprowadzisz mnie na manowce.
- Spokojnie kochana, nie zamierzam.
Zdjął apaszkę z jej szyi i delikatnie muskając palcami szyję, zawiązał z tyłu głowy, ale tak żeby nie mogła nic zobaczyć. Jedną ręką objął ją w talii, drugą trzymał za dłoń i prowadził ją w ciemność.
Szli przez chwilę w ciszy, po czym usłyszała przy swoim uchu chrapliwy głos mężczyzny.
- Uwaga, stopień.
Nawet nie zdążyła podnieść nogi, aby go przejść, Klaus podniósł ją i przeniósł tak żeby nie musiała tego robić. To było trochę niespodziewane, ale i tak całkiem przyjemne.
Poprowadził ją jeszcze przez chwilę i kazał jej się zatrzymać. Złapał ją za obie dłonie i położył na czymś szorstkim.
Drewno, tak, drewniana poręcz – pomyślała dziewczyna.
- I teraz chwila prawdy – wyszeptał.
Ale zamiast zdjąć chustę z jej szyi, ujął ją za brodę i delikatnie pocałował. Dopiero potem zdjął przepaskę.
Wzięła głęboki oddech. Jedynym stwierdzeniem, które przeszło jej przez głowę, było niesamowite.
Znajdowali się na drewnianym moście, rozpościerał się przed nimi piękny widok ogrodu dyskretnie oświetlanego białym światłem lamp. Sam ogród był kaskadą kolorów pięknie kwitnących kwiatów, był ich cały ogrom, narcyzy, irysy, tulipany, frezje wszystkie w innych kolorach.
Przez chwilę miała wrażenie, że zna to miejsce, wtedy usłyszała głos mężczyzny, tuż przy swoim uchu.
- Jak ci się podoba?
Odwróciła się w jego stronę, szukając słów odpowiednich by opisać to, co przed chwilą zobaczyła.
- Jest magiczny. Klaus, to najpiękniejsze miejsce jakie widziałam.
- To ogród Claud’a Monet’a. Wielokrotnie go malował.
- Wiedziałam, że skądś znam to miejsce! Monet, magiczny ogród w Giverny! Jezu, jest taki piękny, nigdy nie przypuszczałam, że uda mi się zobaczyć coś takiego na żywo.
Ten widok był pokarmem dla jej duszy. Chociaż sama nie potrafiła malować, to i tak uwielbiała sztukę, a napawanie się na żywo widokiem, który uwiecznił sam Monet było wyjątkowym doświadczeniem.
 Klaus objął ją i przytulił policzek do jej głowy, przy okazji składając pocałunek na jej czubku.
Ta chwila była taka piękna. Tylko on i ona, podziwiający razem tajemniczy ogród.
- To chyba jednak nie uciekniesz – zaśmiał się w jej włosy.
- Ani mi się śni.
Po magicznych chwilach spędzonych na moście udali się w stronę samochodu z zamiarem powrotu do domu.
Mijali jedną z ulicznych latarni. Niby nic niezwykłego, jednak znajdowało się na niej ogłoszenie o zaginięciu, razem z dołączonym zdjęciem i to właśnie przykuło uwagę wampirzycy. Szybko podeszła do latarni i zerwała kartkę.
Na zdjęciu widniał uśmiechnięty od ucha do ucha 25- latek, o ciemnych oczach i włosach.
Pod zdjęciem widniał napis:
Josh Franklin
ZAGINIONY
Ostatni raz widziany w klubie Deasire, dnia 27 lipca. Wyszedł i nie wrócił.
Proszę, jeśli masz jakiekolwiek informację, zadzwoń pod numer podany na dole. W domu czekają na niego rodzice i młodsza siostra.

Zakryła usta dłonią.
- Klaus, Klaus! – wołała go, choć stał tuż obok niej, z emocji zaczęły trząść się jej ręce, a głos łamać – Klaus, co się tam stało?
- Caroline, ja…
- Klaus, co się tam do cholery stało, kiedy mnie znalazłeś?!
Widząc jego łamiące spojrzenie, już wiedziała.
- O, Boże, ja go zabiłam! – złapała się za głowę – Zabiłam go! Jestem mordercą!
- Caroline, spokojnie – chcąc ją uspokoić dotknął jej ręki, ale odskoczyła jak oparzona.
- Zostaw mnie! – już płakała – Jak mogłeś mnie okłamać! Powiedziałeś, że on żyje, że nic mu nie jest! Kłamałeś, przez ten cały czas kłamałeś!
- Przepraszam, zrobiłem to dla twojego dobra. Nie chciałem żebyś…
- Co, cierpiała? – przerwała mu – To nie ja tu cierpię, jego rodzice, siostra… To oni teraz cierpią, Klaus!
Zaczęła się cofać, kiedy on zbliżał się do niej.
- Zostaw mnie! Kłamałeś, a ja jestem morderczynią!
Zerwała się do biegu, biegła na oślep. Wiedziała, że Pierwotny pobiegnie zaraz za nią, skręciła parę razy, w nieznane sobie uliczki, aż w końcu natrafiła na ślepy zaułek.

- Jesteś morderczynią – usłyszała cichy głos, dochodzący gdzieś za jej pleców. Szukając jego źródła obróciła się i w tej samej chwili tego pożałowała. Dostała w głowę czymś mocnym, a ostatnim co miała przed oczami były jasne gwiazdy na czarnym niebie.

***************************************************
Hej! 
I jak wam się podoba to, co się dzieje? Znowu wróciłam do Listy rzeczy do zrobienia, bo troszkę mi się o tym zapomniało, no ale nic. Macie jakieś sugestie? Piszcie komentarze, co wam się podoba, a co niekoniecznie bo umieram z ciekawości.
Wasza Horney Morket

Translate