Playlist

czwartek, 23 czerwca 2016

Rozdział 18

Ciepło miłości promieniowało od jej serca, aż po koniuszki palców, dając jej nadzieję, na lepsze jutro, na ponowne spotkanie z Pierwotnym, na powiedzenie „kocham cię” i co najlepsze, na usłyszenie odpowiedzi.
Podczas tego boleśnie krótkiego spotkania nie mogli się sobą nasycić. Tak bardzo im siebie brakowało. I choć byli jak jasny poranek i ciemna noc, to nie mogli bez siebie wytrzymać. Jakaś dziwna moc pchała ich ku sobie, przyciągali się niczym przeciwne bieguny magnesów. Początkowo Caroline ze wszystkich sił przeciwstawiała się temu uczuciu, ukrywając się za maską irytacji i obrzydzenia.
Za to teraz nie wyobrażała sobie, jak to było kiedy go nie kochała. Jak wyglądał wtedy świat?
Czy wszystko było takie samo?
Czy gwiazdy w nocy zawsze mieniły się takim blaskiem?
Czy wszystkie emocje były tak intensywne jak teraz?
Mogłaby się nad tym zastanawiać w nieskończoność, ale teraz musiała działać.
Klaus wyjaśnił jej cały plan, jak ma się zachowywać, co mówić aby uwierzyli.
Była gotowa. Pozostawało tylko czekać.
Nie miała pojęcia, która może być godzina bo w pokoju nie było okien. Wstała i rozejrzała się dokładniej.
Podeszła do jednej ze ścian i przystawiła do niej ucho.
Starała się maksymalnie wytężyć swój wampirzy słuch, ale na próżno. Mury były na tyle grube, że nie przepuszczały żadnego dźwięku. Pewnie zaprojektowano je z myślą o więzieniu dla wampirów.
Cudownie.
Podeszła do łóżka, a raczej pryczy umocowanej metalowymi nogami do podłogi, pociągnęła za nie, ale ani drgnęły.
Serio? Nawet głupie łóżko musieli przymocować?
Dopiero teraz spojrzała na swoje ręce. Na lewej dłoni, na palcu wskazującym nie było pierścienia!
Pierścienia, który miał ją chronić przed słońcem, dzięki któremu mogła chodzić za dnia nie bojąc się skończyć jak frytka w gorącym oleju.
Nie było go!
Zacisnęła pięści.
Cholerni łowcy – pomyślała.
Usłyszała zgrzyt otwieranego zamka w drzwiach. Ktoś nadchodził.
Zdążyła jeszcze tylko ścisnąć czarny kamień wiszący na jej białej szyi i posłać nieme  k o c h a m  c i ę w przestrzeń nie doczekawszy się odpowiedzi.
Ale spokojnie, jeszcze ją usłyszy i to nie raz. Była tego pewna.
A tymczasem do pokoju weszło dwóch Łowców, jeden z nich trzymał w dłoni strzykawkę.
Caroline zmierzyła ich obu aroganckim spojrzeniem.
- Serio? Znowu?
Łowca ze strzykawką zaczął się do niej zbliżać. Był to ten sam typ, który wstrzyknął jej coś ostatnim razem. Obrzydliwy gość, który zrobił to z jeszcze bardziej dzikim i obrzydliwym uśmiechem na ustach.
O, nie. Tak to nie będzie. Nikt nie ma prawa traktować tak Caroline Forbes.
Wyprostowała się nagle podnosząc głowę do góry i mierząc przeciwników ostrym jak brzytwa wzrokiem.
Co prawda, Klaus mówił jej co ma robić, że ma grać zrozpaczoną, porzuconą wampirzycę.
No, ale czy nie mogła być również zbuntowaną wampirzycą?
Na jej usta wstąpił równie dziki uśmiech, co u Łowcy.
- Cześć, chłopcy – otworzyła usta, ukazując swoje wysuwające się kły, a jej oczy zrobiły się czarne jak smoła – Czekałam na was.
Chociaż była osłabiona, przez werbenę, której resztki krążyły w jej żyłach oraz przez fakt, że już dłuższy czas się nie pożywiała postanowiła zawalczyć.
Ale co tam, jej determinacja była wystarczająco potężna by zbagatelizować takie „drobnostki”.
W mgnieniu oka dopadła do tego psychola, przekręcając jego dłoń ze strzykawką tak, że wbiła się w jego szyję i gość padł jak długi.
Teraz został jej tylko jeden.
Facet natarł na nią z siłą woła, zadając jej silny cios w brzuch, po którym aż odleciała i padła na ścianę naprzeciwko drzwi.
O, dziwo ściana wyszła z tego bez najmniejszego ubytku, ale Caroline już nie do końca.
Fala bólu rozlała się po jej ciele, promieniując od miejsca uderzenia.
Facet pozwolił sobie na krótki uśmiech. Chyba myślał, że mu się udało.
Nic bardziej mylnego.
Wampirzyca zsunęła się po murze na podłogę, Łowca zmierzał w jej stronę (z kolejną strzykawką!).
W chwili, kiedy schylał się by wbić ją w szyję dziewczyny, Caroline zatopiła zęby w jego nadgarstku delektując się smakiem krwi.
Przypuszczała, że to AB Rh+.
Facet krzyknął zaskoczony, blondynka na chwilę oderwała usta od jego ręki, ale tylko po to, żeby uraczyć do pożądanym kopniakiem w brzuch. Łowca zatoczył się do tyłu, a wampirzyca tym razem ugryzła go w szyję.
Aż zamruczała z zachwytu, kiedy słodki nektar ponownie rozlał się w jej buzi. Najpierw czuła szybki puls faceta, który z chwili, na chwilę zaczynał zwalniać.
Czy chce go zabić?
Przed oczami stanęła jej twarz chłopaka o ciemnych włosach i oczach. Chłopaka, którego zabiła.
Dosyć. Wystarczy.
Odsunęła się od mężczyzny i ostrożnie podeszła do drzwi. Nawet nie musiała zaglądać na korytarz, po prostu wsłuchała się mocno.
Nikt nie nadchodził, co było aż dziwne. Przecież to więzienie dla wampirów! Ale nieważne, nie zamierzała się przecież tu spierać, w końcu dla niej to szansa.
Wyszła na korytarz, który rozwidlał się na trzy inne. Świetnie, ale co poradzić. Zdecydowała się, że pójdzie prosto.
Szła przez jakieś pięć minut, aż znalazła jakieś ogromne, podwójne drzwi. Bez wahania pociągnęła za jedno skrzydło.
Było otwarte, a za nimi znajdowało się wyjście.
Tak, wyjście!
Ogromna radość przepełniła serce blondynki.
Za drzwiami rozciągało się ogromne pole otoczone ogrodzeniem. Był dzień, koło południa.
Wyciągnęła dłoń w stronę dworu, ale w tej samej chwili tego pożałowała.
Promienie słoneczne poparzył jej rękę tak mocno, że natychmiast pojawiły się ogromne pęcherze, a jej skóra aż iskrzyła.
Z jej ust wydostał się pisk bólu.
- Nie wiesz, że słoneczko może parzyć? – usłyszała przepełniony jadem, damski głos za swoimi plecami.
Odwróciła się. Stała przed nią Veronica Hunter, blondynka z pokoju przesłuchań. Uśmiechnęła się zjadliwie, a jej niebieskie oczy wydawały się rzucać wampirzycy wyzwanie.
Na które nie omieszkała nie odpowiedzieć.
Veronica na koniuszku palca okręcała sobie pierścień słoneczny Caroline, który następnie spadł do końca jej chudego palucha.
- A ty nie wiesz, że nie nosi się cudzej biżuterii?
Wampirzyca przybrała pozycję bojową i wysunęła kły, posyłając ostrzegawcze warknięcie w stronę Łowczyni.
Ta odpowiedziała jej podobną postawą, tylko że w ręku miała coś na kształt rozsuwanej, metalowej pałki.

O, cholera.

poniedziałek, 13 czerwca 2016

Rozdział 17

- Czego chcesz? – zawarczała wampirzyca. Miała już wszystkiego dosyć.
- Jak to czego, przecież przyszłam ci tu z pomocą, głuptasie!
Z olśniewającym uśmiechem na ustach zaczęła rozwiązywać węzły na nadgarstkach dziewczyny.
- Nie rozumiem, przecież powiedziałaś…
- Wiem co powiedziałam – przewróciła oczami – Naprawdę w to uwierzyłaś? – zaśmiała się pod nosem, na co Caroline zgromiła ją spojrzeniem.
- Jaki jest plan?
Krukowłosa uwolniła blondynkę z więzów, wstała i zaczęła grzebać w torebce. Po chwili wyjęła z niej mały, mieszczący się w dwóch palcach czarny kamień na sznureczku. Założyła go dziewczynie na szyję.
- Teraz słuchaj bo nie mam za wiele czasu. Ten kamień służy do komunikacji, daję ci go bo na razie nie mamy możliwości cię wyciągnąć. Jesteśmy w gnieździe os, a to nie taka prosta sprawa stąd wyjść, ale dzięki temu cacku przynajmniej będziemy mogli rozmawiać. Jest taki jeden łowca, Jake, to on nam powiedział, że tu jesteś i teraz nam pomaga, możesz mu ufać.
Wampirzyca usłyszała, że ktoś się zbliża i ostrzegła czarownicę.
- Cholera – zaklęła pod nosem – Jeszcze tylko jedno. Za dwa dni będzie bal maskowy.
- Serio, Rachel? To na pewno idealny czas na zabawę!
- Żebyś wiedziała, że idealny. Jeśli do tego czasu nie uda nam się ciebie odbić, to zrobimy to właśnie tam.
Łowcy byli już bardzo blisko, było ich trzech, a dłoń jednego z nich właśnie dotykała klamki.
- A teraz czas na przedstawienie – mruknęła wiedźma z szyderczym uśmieszkiem.
W chwili kiedy ci trzej przekroczyli próg, Caroline czuła jak unosi się w powietrze. Była tak zdziwiona, że nie wydusiła z siebie ani słowa.
Rachel trzymała ręce wyciągnięte w górę, a na jej twarz wstąpiła wściekła mina.
- Crow, co ty wyprawiasz? – zapytał jeden z nich, facet w średnim wieku z krótkimi, czarnymi włosami.
- Postanowiłam się tylko trochę zabawić – zaśmiała się – Wyluzuj trochę, Wood.
Mężczyzna zmierzył ją surowym wzrokiem.
- Jesteś na służbie, więc się zachowuj. Z tego co wiem, dostałaś rozkaz od Duranda, a ekipa już się zbiera.
Rachel ostentacyjnie westchnęła, przewróciła oczami i spuściła ręce w dół, a Caroline spadła na ziemię.
Bolało tylko trochę, ale i tak miała ochotę nakrzyczeć na wiedźmę.
Brunetka tanecznym krokiem ominęła łowców i udała się do wyjścia, zdążyła jeszcze tylko puścić oczko do blondynki z chmurną miną.
Mężczyźni w mgnieniu oka znaleźli się przy Carolinę. Jeden z nich (który wyglądał jak kryminalista), z dzikim uśmiechem wstrzyknął jej coś w szyję i zapadła ciemność.
Caroline obudziła się z ogromnym bólem głowy w ciemnym pokoju bez okien, w którym znajdowała się tylko toaleta i prycza.
Dziewczyny próbowała zanalizować to co się stało (prawdopodobnie) dzisiejszego dnia.
Najpierw przesłuchanie w białym pokoju, przyjazny Jake, któremu może ufać. Potem znajdowała się o krok od wstrzyknięcia serum. Myślała, że została zdradzona, jej serce pękło, ale później okazało się, że jednak nie, Rachel przyszła jej z pomocą, dała jej naszyjnik.
Właśnie, naszyjnik!
Dziewczyna usiadła na pryczy, która zapadła się lekko pod jej ciężarem i objęła naszyjnik mocno obiema rękami.
Nic się nie działo, a Rachel zapomniała wspomnieć jak się go używa.
Super.
Postanowiła pomyśleć o Klausie, o jego pocałunkach składanych na jej szyi i ustach, o jego oczach koloru morza w czasie sztormu, o nieposkromionych lokach układających się w różne strony i o jego ramionach, trzymających ją mocno.
- Caroline??? – usłyszała głos w swojej głowie, tak dobrze jej znany, głęboki, ale i zaniepokojony głos należący do Pierwotnego. Jej serce ścisnęło się z tęsknoty.
- Klaus! – wykrzyczała w myślach.
- Caroline, och, moja droga! – ulga była wręcz wyczuwalna, ale dla nich oboje – Zamknij oczy, skarbie i myśl o mnie, a będę tuż obok.
I tak zrobiła. Zamknęła oczy i myślała o nim, aż w końcu zobaczyła go przed sobą z szeroko otwartymi ramionami, w które od razu się rzuciła. Otulił ją jego zapach i silne ramiona.
- Tak się o ciebie bałem, już myślałem, że coś ci się stało – uniosła głowę, a on obsypał jej twarz drobnymi pocałunkami.
- Klaus…
- Tak? – przerwał pocałunki i spojrzał jej głęboko w oczy, a ona zatraciła się w nich bezpowrotnie.
- Kocham cię – nawet nie zauważyła, kiedy łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
Pierwotny zamrugał gwałtownie, widać było, że jest wzruszony bo jego oczy zaszkliły się, a klatka piersiowa unosiła w nieregularnym rytmie.
- Caroline, ja… - próbował wziąć się w garść, chciał zrobić to jak najlepiej.
- Nie kochasz mnie?
Przez rozpacz w jej głosie coś, aż zabolało go w środku. Pokręcił głową w zamyśleniu i starł jedną z jej łez.
- Kocham cię od pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem – wydusił to z siebie na jednym tchu – Kochałem cię, pomimo iż ty żywiłaś do mnie urazę i wybrałaś innego,  kocham cię, pomimo iż krzywdzę cię nieustannie i narażam na niebezpieczeństwo i będę cię kochać tak długo, jak będę chodzić po tej ziemi, a nawet jak będę w zaświatach to znajdę sposób by być z tobą i kochać cię.

Łzy lały się już strumieniem, ale były to łzy szczęścia. Nie potrzebne już tu było więcej żadnych słów, ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku, który pod silnym wpływem tęsknoty i burzy uczuć przeszedł w namiętny, dziki taniec. 
Kiedy wreszcie oderwali się od siebie, oboje byli zdyszani, ale i tak szczęśliwi jak nigdy indziej. 


*******************************************************************

Hej, hej!
Wiem, że krótki rozdział, ale trochę intensywny. Jeszcze troszkę i koniec. Dajcie znać w komentarzach, czy piszemy kontynuację, czy nie!

Wasza Horney Morket!

poniedziałek, 6 czerwca 2016

Rozdział 16

Cześć Robaczki!

Wreszcie wracam do was z rozdziałem 16! Wiem, wiem trochę długo mnie nie było, ale cóż, no wiecie, koniec roku, oceny trzeba poprawić itd. Ale nic, niedługo wakacje! A to znaczy więcej wolnego czasu na pisanie! Chociaż z naszą opowieścią zbliżamy się pomału do końca, to może pomyślę mad kontynuacją. Pożyjemy, zobaczymy jak to mówią!

Pozdrawiam Was ciepło,
Wasza Horney Morket!



Uchyliła lekko powieki. Pomimo, iż światło chwilowo ją oślepiło, to w pomieszczeniu, w którym aktualnie się znajdowała i tak nie było tak jasno, jak w sali przesłuchań. Otaczały ją szmery rozmów. Nikt jeszcze nie zauważył, że się obudziła. Zamknęła oczy i uwolniła swoje wampirze zmysły. Wsłuchała się w rozmowę, którą prowadziły dwie osoby, mężczyzna i kobieta stojący jakieś 10 metrów od niej.
- Jesteś tego pewny, Jonathanie? A jeśli się tu nie zjawią? – odezwała się kobieta, w jej głosie było słychać troskę.
- Przecież obserwowaliśmy ich już od dłuższego czasu. On ją kocha, Gaia – mężczyzna głęboko wciągnął powietrze przez nos i zniżył głos do szeptu - Na pewno tu przyjdzie, a wtedy wreszcie odpłacę mu za to co zrobił Helen.
Po sposobie w jakim mówił słychać było, że Helen była dla niego kimś ważnym. Klaus ją skrzywdził, a Jonathan chciał zemsty. Niepokój ścisnął serce dziewczyny. O, Boże, a jeśli Klaus się tu naprawdę zjawi? Jack przecież mówił, że go zawiadomi. Cholera, nie dobrze… Lepiej żeby się tu nie zjawiał, bo to się może źle skończyć. Skoro ostatnio ledwo co odnieśli zwycięstwo w starciu z łowcami, to teraz kiedy ich siły wzrosły… Wolała nawet o tym nie myśleć, ale tak strasznie bała się o życie swoje i Pierwotnego. Było jeszcze tyle niezamkniętych spraw między nimi. Nie zdążyła mu powiedzieć, jak bardzo go kocha, jak bardzo jest jej potrzebny i ile dla niej znaczy.
Pozostawało jej tylko wierzyć, że jeszcze zdążą to zrobić.
Usłyszała, że ktoś idzie w jej stronę, więc otworzyła oczy. Mężczyzna, około 50- letni z zaciętym wyrazem twarzy zbliżał się pewnym krokiem. Wyglądał, jakby chciał zdzielić ją w twarz.
Jej ręce tym razem były przywiązane grubymi sznurami do metalowego siedziska. Węzły były tak ciasne, że nie czuła nadgarstków, a do tego mocno nasączone werbeną.
Dookoła miejsca, w którym siedziała znajdowały się loże ze skórzanymi siedzeniami.
Pewnie zwykle robią z tego niezłe widowisko, którego głównym elementem jest słuchanie brudnych sekretów, wyciągniętych z ofiary za pomocą serum prawdy.
Jonathan stanął przed nią i pochylił się tak, że ich głowy znajdowały się na jednej wysokości. Jego szare oczy zwęziły się w szparki, zmierzył ją groźnym spojrzeniem. Nie dała się, odpowiedziała mu tym samym.
Niech sobie nie myśli, że Caroline Forbes jest tchórzem.
Walka na spojrzenia trwała jeszcze parę sekund, po czym mężczyzna wreszcie raczył się odezwać, ale to co powiedział wcale nie przypadło dziewczynie do gustu.
- To boli.
Zrobił krótką pauzę, a kiedy na jej ustach zawisło nieme pytanie zaczął mówić dalej.
- Wręcz czujesz jak to wchodzi do twojego mózgu. Przekracza nawet te granice, których ty sama byś nigdy nie przekroczyła. A ślady, które zostawia są z tobą na długo, nawet na całe życie. Oczywiście jeśli ma się to szczęście. Niektórzy po podaniu serum umierają na zawał spowodowany zbyt dużym szokiem, natłokiem informacji. Inni miewają myśli samobójcze, na czym się zwykle nie kończy. Po prostu nie wytrzymują ciśnienia, coś w nich pęka, ciągle czują dotyk serum na swoim umyśle. Decydują się na śmierć – z jego gardła wydobył się gorzki śmiech, bardziej przypominający rechot – Słabeusze.
Caroline próbowała powstrzymać drżenie wargi przygryzając ją, co i tak niewiele dało.
Ten facet był przerażający. Pomimo strachu, zebrała się w sobie. On przecież nie może wiedzieć, że się boi.
- Jeśli myślisz, że nastraszysz mnie tymi historyjkami to się grubo mylisz. Jesteś żałosnym sadystą! – wykrzyczała mu to prosto w twarz. No cóż, już nie dało się polepszyć jej sytuacji. Więc co miała do stracenia?
Po chwili jednak pożałowała swoich słów.
Mężczyzna brutalnie chwycił ją za włosy i uniósł głowę do góry.
- Posłuchaj mnie lepiej, blondyno. Póki co trzymaj język za zębami, jeśli nie chcesz zostać posiadaczką pokaźnej wielkości blizny na tej gładkiej buźce – przejechał palcem po jej policzku, próbowała mu się wyszarpać, ale nic to nie dało, tylko zacisnął mocniej rękę na jej włosach – I nie próbuj żadnych trików i tak wszystkiego się dowiemy po serum – w tej chwili ktoś wszedł do sali.
Caroline wzięła wdech. To był Rachel.
W jakieś zwiewnej, czarnej kiecce, na niebotycznych obcasach wparowała sobie jak gdyby nigdy nic. Brązowe oczy dokładnie obrysowane czarną kredką omiotły spojrzeniem salę, zatrzymując się zaledwie parę sekund na przywiązanej do fotela Caroline. Twarz wyrażała tylko obojętność.
Jonathan wstał i podszedł do wiedźmy.
- O, jesteś Rachel. Czy wszystko zostało przygotowane? – ton jego głosu zmienił się nie do pozania. Nie było to już żabi rechot, a raczej chłodna uprzejmość.
- Niestety nie bardzo – wampirzyca przysłuchiwała się ich rozmowie – Bo widzisz, Jonathanie. Problem jest w tym, że Mikaelonowie opuścili Francję.
Caroline otworzyła usta.
Jak to? Pewnie Klaus przysłał Rachel – uspokoiła się – Wszystko szło zgodnie z planem, tak miało być.
Odetchnęła z ulgą, ale na próżno.
- Jak to? Przecież mówiłaś, że mieli plany, chcieli cię tu wysłać jako szpiega. Tak łatwo by się zmyli? – odezwała się kobieta, Gaia, o której istnieniu wampirzyca zdążyła już zapomnieć.
Uśmiech natychmiastowo znikł z twarzy blondynki. Czyli jednak Rachel od początku pracowała dla łowców…
Nagle ciemne oczy skierowały się w stronę Caroline, czym przyciągnęły też wzrok pozostałej dwójki, a cała uwaga skupiła się na niej.
- Widocznie uznali, że nie było o co walczyć.
Wampirzyca posłała jej najbardziej jadowite spojrzenie, na jakie mogła się w tej chwili zdobyć.
- Tak czy siak – odezwała się Gaia, a jej jadeitowe spojrzenie wywiercało dziurę w Caroline – Mamy tu dziewczynę, przebywała z Mikaelsonami jakiś czas i na pewno coś wie. Myślę, że jednak warto by zastosować na niej serum, nieprawdaż Jonatanie?
Caroline było już wszystko jedno. Bała się tego, ale i tak w głębi duszy wiedziała, że Klaus ją kiedyś porzuci, ale mimo to jego czułe słówka uśpiły jej zdrowy rozsądek i stało to co się stało.
- Ja jednak myślę – wtrąciła się krukowłosa czarownica – Że to zbędne działanie. Należało by jeszcze dokładniej zbadać poczynania Mikaelsonów. A kto wie, może jednak uda nam się ich złapać, może nie zajechali tak daleko.
- Johny, chyba nie wierzysz w te bzdety? – pomimo oburzenia Gai, ten pieszczotliwy zwrot i sposób w jaki go użyła świadczył o tym, że czuje coś więcej do tego obrzydliwego mężczyzny. Cóż, chyba miłość nie wybiera.
Mężczyzna nie wiedząc co ma zrobić przystanął i zaczął pocierać złotą obrączkę, którą nosił na prawej, zamiast na lewej ręce. 
Zmrużył oczy i szepnął coś pod nosem. Zapewne ani Gaia ani Rachel tego nie słyszały, ale Caroline dzięki swojemu nadnaturalnemu słuchowi, owszem.
- Och, moja droga Helen. Co powinienem zrobić? – jego smutek był tak silny, że aż ścisnął jej serce – Ty byś wiedziała. Zawsze wiedziałaś.
Ta chwila trwała tylko kilka sekund, ale za to bardzo intensywnych i emocjonalnych sekund.
Dziewczyna już znała powód jego nienawiści do Pierwotnego.
Jonathan przysłowiowo wziął się w garść. Mgła opuściła jego spojrzenie, które na powrót stało się zimne jak lód.
- Jeszcze poczekamy. Doba nas nie zbawi. Rachel – zwróciła się do dziewczyny - ty i kilku innych łowców będziecie szukać pierwotnych. Gaia, ty się spotkasz z Reymontem i przedstawisz mu plan działania.
Blondynka była tak wściekła, że miała ochotę udusić czarownicę, wręcz toczyła pianę z ust.
- Ale Johny, przecież nie warto tak się za nimi uganiać! Wykorzystajmy to co mamy i koniec! Może nadarzy się jeszcze inna okazja…
Chwytała się wszelkich możliwych argumentów, ale widząc ostre jak brzytwa spojrzenie zamilkła.
- Łowczyni Blanc – przeszedł w ton oficjalny – Wydałem już rozkaz, a twoim obowiązkiem jest wypełnienie go, tak jak tego oczekuję. To tyle, odmaszeruj.
Jej usta ułożyły się w kształt litery O, a zdziwienie mieszało się z dezorientacją i szokiem, jakiego doznała po diametralnej zmianie w jego zachowaniu.
- Wiecie co macie robić, to tyle na dzisiaj.
Odwrócił się na pięcie i odszedł. Zatrzymał się tylko na chwilę przy drzwiach, z ręką zawiśniętą nad klamką.
- I nie mów do mnie Johny, tylko o n a  mogła tak mówić – wyszeptał, po czym wyszedł trzaskając drzwiami.
Gaia oczywiście zaraz pobiegła za nim, a Caroline została sama w jednym pokoju z Rachel.
Emocjonalne crescendo, które ją dopadło wykończyło ją. Było jej już wszystko jedno, wręcz czuła jak spada z tej emocjonalnej przepaści.
Brunetka rozejrzała się szybko i w mgnieniu oka dopadła do Caroline, ukucnęła przed nią, lekko zdenerwowana.
- Czego chcesz? – zawarczała wampirzyca. Miała już wszystkiego dosyć.
- Jak to czego, przecież przyszłam ci tu z pomocą, głuptasie!

Translate