- Czego chcesz? – zawarczała wampirzyca. Miała już
wszystkiego dosyć.
- Jak to czego, przecież przyszłam ci tu z pomocą,
głuptasie!
Z olśniewającym uśmiechem na ustach zaczęła rozwiązywać
węzły na nadgarstkach dziewczyny.
- Nie rozumiem, przecież powiedziałaś…
- Wiem co powiedziałam – przewróciła oczami – Naprawdę w to
uwierzyłaś? – zaśmiała się pod nosem, na co Caroline zgromiła ją spojrzeniem.
- Jaki jest plan?
Krukowłosa uwolniła blondynkę z więzów, wstała i zaczęła
grzebać w torebce. Po chwili wyjęła z niej mały, mieszczący się w dwóch palcach
czarny kamień na sznureczku. Założyła go dziewczynie na szyję.
- Teraz słuchaj bo nie mam za wiele czasu. Ten kamień służy
do komunikacji, daję ci go bo na razie nie mamy możliwości cię wyciągnąć.
Jesteśmy w gnieździe os, a to nie taka prosta sprawa stąd wyjść, ale dzięki temu
cacku przynajmniej będziemy mogli rozmawiać. Jest taki jeden łowca, Jake, to on
nam powiedział, że tu jesteś i teraz nam pomaga, możesz mu ufać.
Wampirzyca usłyszała, że ktoś się zbliża i ostrzegła
czarownicę.
- Cholera – zaklęła pod nosem – Jeszcze tylko jedno. Za dwa
dni będzie bal maskowy.
- Serio, Rachel? To na pewno idealny czas na zabawę!
- Żebyś wiedziała, że idealny. Jeśli do tego czasu nie uda
nam się ciebie odbić, to zrobimy to właśnie tam.
Łowcy byli już bardzo blisko, było ich trzech, a dłoń
jednego z nich właśnie dotykała klamki.
- A teraz czas na przedstawienie – mruknęła wiedźma z
szyderczym uśmieszkiem.
W chwili kiedy ci trzej przekroczyli próg, Caroline czuła
jak unosi się w powietrze. Była tak zdziwiona, że nie wydusiła z siebie ani
słowa.
Rachel trzymała ręce wyciągnięte w górę, a na jej twarz
wstąpiła wściekła mina.
- Crow, co ty wyprawiasz? – zapytał jeden z nich, facet w
średnim wieku z krótkimi, czarnymi włosami.
- Postanowiłam się tylko trochę zabawić – zaśmiała się –
Wyluzuj trochę, Wood.
Mężczyzna zmierzył ją surowym wzrokiem.
- Jesteś na służbie, więc się zachowuj. Z tego co wiem,
dostałaś rozkaz od Duranda, a ekipa już się zbiera.
Rachel ostentacyjnie westchnęła, przewróciła oczami i
spuściła ręce w dół, a Caroline spadła na ziemię.
Bolało tylko trochę, ale i tak miała ochotę nakrzyczeć na
wiedźmę.
Brunetka tanecznym krokiem ominęła łowców i udała się do
wyjścia, zdążyła jeszcze tylko puścić oczko do blondynki z chmurną miną.
Mężczyźni w mgnieniu oka znaleźli się przy Carolinę. Jeden z
nich (który wyglądał jak kryminalista), z dzikim uśmiechem wstrzyknął jej coś w
szyję i zapadła ciemność.
Caroline obudziła się z ogromnym bólem głowy w ciemnym
pokoju bez okien, w którym znajdowała się tylko toaleta i prycza.
Dziewczyny próbowała zanalizować to co się stało
(prawdopodobnie) dzisiejszego dnia.
Najpierw przesłuchanie w białym pokoju, przyjazny Jake, któremu
może ufać. Potem znajdowała się o krok od wstrzyknięcia serum. Myślała, że
została zdradzona, jej serce pękło, ale później okazało się, że jednak nie,
Rachel przyszła jej z pomocą, dała jej naszyjnik.
Właśnie, naszyjnik!
Dziewczyna usiadła na pryczy, która zapadła się lekko pod
jej ciężarem i objęła naszyjnik mocno obiema rękami.
Nic się nie działo, a Rachel zapomniała wspomnieć jak się go
używa.
Super.
Postanowiła pomyśleć o Klausie, o jego pocałunkach
składanych na jej szyi i ustach, o jego oczach koloru morza w czasie sztormu, o
nieposkromionych lokach układających się w różne strony i o jego ramionach,
trzymających ją mocno.
- Caroline??? –
usłyszała głos w swojej głowie, tak dobrze jej znany, głęboki, ale i
zaniepokojony głos należący do Pierwotnego. Jej serce ścisnęło się z tęsknoty.
- Klaus! – wykrzyczała
w myślach.
- Caroline, och, moja
droga! – ulga była wręcz wyczuwalna, ale dla nich oboje – Zamknij oczy, skarbie
i myśl o mnie, a będę tuż obok.
I tak zrobiła. Zamknęła oczy i myślała o nim, aż w końcu
zobaczyła go przed sobą z szeroko otwartymi ramionami, w które od razu się
rzuciła. Otulił ją jego zapach i silne ramiona.
- Tak się o ciebie
bałem, już myślałem, że coś ci się stało – uniosła głowę, a on obsypał jej
twarz drobnymi pocałunkami.
- Klaus…
- Tak? – przerwał pocałunki
i spojrzał jej głęboko w oczy, a ona zatraciła się w nich bezpowrotnie.
- Kocham cię – nawet
nie zauważyła, kiedy łzy zaczęły spływać po jej policzkach.
Pierwotny zamrugał
gwałtownie, widać było, że jest wzruszony bo jego oczy zaszkliły się, a klatka
piersiowa unosiła w nieregularnym rytmie.
- Caroline, ja… -
próbował wziąć się w garść, chciał zrobić to jak najlepiej.
- Nie kochasz mnie?
Przez rozpacz w jej
głosie coś, aż zabolało go w środku. Pokręcił głową w zamyśleniu i starł jedną
z jej łez.
- Kocham cię od
pierwszej chwili, kiedy cię ujrzałem – wydusił to z siebie na jednym tchu –
Kochałem cię, pomimo iż ty żywiłaś do mnie urazę i wybrałaś innego, kocham cię, pomimo iż krzywdzę cię
nieustannie i narażam na niebezpieczeństwo i będę cię kochać tak długo, jak
będę chodzić po tej ziemi, a nawet jak będę w zaświatach to znajdę sposób by
być z tobą i kochać cię.
Łzy lały się już
strumieniem, ale były to łzy szczęścia. Nie potrzebne już tu było więcej żadnych
słów, ich usta złączyły się w delikatnym pocałunku, który pod silnym wpływem tęsknoty
i burzy uczuć przeszedł w namiętny, dziki taniec.
Kiedy wreszcie
oderwali się od siebie, oboje byli zdyszani, ale i tak szczęśliwi jak nigdy
indziej.
*******************************************************************
Hej, hej!
Wiem, że krótki rozdział, ale trochę intensywny. Jeszcze troszkę i koniec. Dajcie znać w komentarzach, czy piszemy kontynuację, czy nie!
Wasza Horney Morket!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz