Można by rzec, że wybaczanie jest sztuką. Lecz nie tą, którą
zwykle zajmował się Klaus. Kiedy ktoś go zdradził, czekała go kara. Zwykle
prosta, odcięta głowa, wyrwane z piersi serce. Sposobów na śmierć i ból było
wiele. Gorzej z wybaczaniem.
Rachel Crow była inna. Wiedział to od samego początku, od
kiedy tylko spojrzał w te iskrzące złością oczy koloru gorzkiej czekolady.
*Paryż, 1965 rok *
Razem ze swoim rodzeństwem, Rebeką, Elijah’em, Kolem i
oczywiście zasztyletowanym Finnem, Niklaus Mikaelson postanowił przypomnieć
sobie dawne czasy i z braku zajęcia odwiedził miasto, w którym niegdyś spędzał
całe lata na zabawie.
Sporo się tu
pozmieniało... Pomyślał przechadzając się po ulicach Paryża. W pewnej
chwili przystanął przyglądając się pewnej konstrukcji. Składała się z
splecionych ze sobą metalowych drutów, wysoka na około 320 metrów. Nic
dziwnego, w końcu minęło ponad 70 lat od jego ostatniej wizyty. Westchnął i
udał się dalej. Niedaleko miejsca, w którym dopiero co się znajdował, została
otwarta nowa restauracja – Vin de Paris. Postanowił
wstąpić, czemu nie.
Z pozoru mała, w środku zaś bardzo elegancka restauracja
przyciągała do siebie całkiem sporą liczbę ludzi. Zajął miejsce z widokiem na wieżę, która gdy wyjeżdżał była
dopiero co zalążkiem tej dostojnej konstrukcji.
Po chwili namysłu wybrał Chateau Lafite, znane i lubiane, rocznik 1899 oraz pieczeń z sosem żurawinowym, może być dobra.
Postanowił nie marnować czasu. Chociaż chodził po świecie tak długo, to nie lubił nic nie robienia. Ze swojej aktówki wyjął parę kartek papieru i mały węgielek. Najpierw uwiecznił wieżę, a że czas dłużył mu się jak nigdy poszukał inspiracji w otoczeniu. Dyskretnie rozejrzał się po sali. W kącie siedziała pewna starsza pani z młodym mężczyzną, pewnie z synem. W jej oczach widoczna była miłość do swego dziecka. Czule pogłaskała młodzieńca po twarzy, ten za to nie wydawał się wcale wzruszony. Z obojętny wręcz wyrazem twarzy, patrząc się w przestrzeń zaciągnął się papierosem i wypuścił przed siebie dym.
W międzyczasie podano mu wino, które teraz popijał obserwując otoczenie. Zastanawiał się jak wyglądało by jego życie, gdyby miał kochających rodziców. Ojciec poświęcałby mu czas, uczył walki na miecze, za to matka stałaby z założonymi rękami w progu domu, przypatrując się im z uśmiechem na twarzy. Ale życie nie jest tak kolorowe, jakby się chciało.
Z zadumy wyrwał go kelner, który wreszcie (po karygodnym opóźnieniu) przyniósł zamówione danie.
Pieczeń była przepyszna. Bardzo przypominała Klausowi czasy, gdy jeszcze odwiedzał w Paryżu swojego „przyjaciela” Ludwika XIV. Jadał wtedy podobne rzeczy, ale ta pieczeń lepiej mu smakowała. Pewnie dlatego, że obecnie wszelkiego rodzaju przyprawy są łatwiej dostępne.
Po skończonym posiłku postanowiła wrócić do swojego nowego domu, posiadłości, którą ostatnio zakupił. Była ogromna i luksusowa, w skrócie taka z rodzaju tych, jakich Klaus lubił najbardziej. Zastał tam jedną, wielką imprezę, której pomysłodawcą
był nie kto inny jak jego młodszy brat Kol.
Tłum ludzi bawiło się w ich domu, przy muzyce Elvisa
Presleya. Nigdzie nie mógł znaleźć Elijaha, za to Rebekah, jak i Kol bawili się
przednio.
Pierwotny podszedł do swojego młodszego brata i z wyrzutem w
głosie, powiedział:
- Witaj bracie, widzę, że Francja bardzo ci się spodobała.
Co oczywiście nie znaczy, że możesz urządzać imprezy w MOIM domu, bez MOJEJ
wiedzy.
Zwykle Klausa nie złościły takie rzeczy, ale dzisiaj nie
miał ochoty na żadną imprezę, wolał po prostu posiedzieć w ciszy, przy dobrym
trunku i książce.
W odpowiedzi Kol beztrosko zaśmiał się i obejmując swego
brata ramieniem poprowadził go przez salon.
- Francja to piękny kraj, ale jeszcze bardziej podobają mi
się tutejsze kobiety. Och, bracie takie życie – wskazał ręką panujący dookoła
nich gmach – o wiele bardziej mi się podoba niż to w trumnie ze sztyletem w
sercu.
W chwili, gdy Klaus miał odpowiedzieć na tę prowokacje, Kol
przerwał mu uspokajająco gestykulując.
- Spokojnie, nie o to mi chodziło. Po prostu doceniam zalety
życia i staram się z niego korzystać. A propos, mam dla ciebie mały prezent.
Uśmiechnął się tajemniczo, co wprowadziło ziarno niepokoju
do umysłu Klausa. Czego mógł się spodziewać?
- Chodź za mną – powiedział i udał się w stronę wyjścia,
Klaus czujnie podążył za nim.
Wyszli przed dom, a ich oczom ukazał się piękny, czarny
samochód. Wyglądał luksusowo i za razem drapieżnie, aż prosił się o jazdę.
- Ford mustang Shelby gt500 Eleanor,
sprowadzony z Ameryki, specjalnie dla ciebie, mój drogi bracie.
Klaus podszedł do auta, dotknął
ręką maski. Wspaniały pomyślał.
Zaczął się zastanawiać ile mu zajmie przyśpieszenie do 100km. Jego gdybanie uprzedził
Kol, wręczając pierwotnemu kluczyki i rzucając na odchodne:
- Zajmuje mu tylko 6,7 sekundy
żeby dojść do setki – machnął mu ręką na pożegnanie – Miłej zabawy, Klaus!
Wampir długo się nie zastanawiał,
od razu wsiadł do auta i popędził przed siebie.
W bardzo krótkim czasie osiągnął
pożądaną prędkość i teraz tylko mknął przed siebie, bocznymi drogami miasta.
Czuł się szczęśliwy. Niesamowite, niby taka błahostka, a potrafi człowiekowi
poprawić humor.
Następnego dnia rano Klaus wstał
wypoczęty i zadowolony, irytował go tylko narastający głód. W celu pozbycia się
problemu, szybko ubrał się i zszedł na dół. W kuchni spotkał popijających kawę
Elijaha i Rebekę. Nigdzie za to nie widział Kola.
- Dzień dobry, Nik – Rebekah posłała
bratu promienny uśmiech.
Przywitał się z rodzeństwem i
zajrzał do lodówki, nigdzie nie widać było zapasu, który ostatnio przygotował.
- Gdzie krew?
- Zapewne płynie sobie spokojnie w
tętnicy jakiejś pięknej niewiasty i tylko czeka żeby ktoś wyssał ją do cna– do kuchni
wszedł Kol, chusteczką obcierając sobie usta z kropel krwi, które tam
pozostały.
- Widzę, że śniadanie masz już za
sobą.
- Mam nadzieję, że skutecznie
zacierasz za sobą ślady – Elijah zmroził Kola spojrzeniem – Nie tak jak
ostatnim razem.
- Jakim ostatnim razem? Czy nikt
nie raczył mnie powiadomić?
Głód krwi pomieszany ze złością
tworzył mieszankę wybuchową w sercu pierwotnego.
Kol westchnął.
- To naprawdę nie było nic
takiego, poniósł mnie moment.
- Lepiej zacznij się tłumaczyć –
zagroził mu wampir.
- Nik, nic takiego się nie stało.
- Wymordował całą wioskę ludzi,
pod Paryżem - powiedziała beznamiętnie Rebekah i dokończyła czytać gazetę.
Klaus wpadł w szał. W mgnieniu oka
dopadł do najmłodszego brata i szarpnął go za kurtkę, trzymając ją w żelaznym
chwycie.
- Czy ty zwariowałeś, idioto?
Jeśli Mikael się dowie…
- Nie dowie się, zadbałem o to.
Elijah prychnął.
- Ty o to zadbałeś? Gdyby nie ja…
- Okej, okej. Ale przecież
najważniejsze, że wszystko się dobrze skończyło, tak?
Klaus puścił go, ze wściekłości zacisnął
usta w wąską kreskę.
- Czyli wieści się nie rozniosły? –
zwrócił się do Elijaha, bo na tego kretyna już nie mógł patrzeć.
- Pozbyłem się ciał, zatarłem
ślady, ale ludzie i tak będą gadać. W końcu trudno wytłumaczyć zniknięcie
wszystkich ludzi z wioski.
Myśli Pierwotnego gnały jak
szalone.
- Myślisz, że to wystarczy żeby
Mikael nas znalazł?
Rebekach wstała od stołu.
- Nie wiem, ale myślę, że
powinniśmy uważać na to co robimy – po raz ostatni zmierzył brata ostrym
spojrzeniem i wyszedł się przewietrzyć, a właściwie znaleźć pożywienie.
Była dopiero ósma, ludzie szli do
pracy, a Klaus przechadzał się ulicami miasta wypatrując swojej ofiary. Spojrzał
na drugą stronę ulicy, niespodziewanie zobaczył tam faceta, którego dzień
wcześniej spotkał w restauracji. Przez myśl mu przeszło żeby akurat jego wybrać
na swoje śniadanie, ale coś go tknęło i przypomniał sobie pełne miłości spojrzenie
staruszki kierowane na tego oto syna marnotrawnego, obojętnego na życie.
Przeszedł na drugą stronę ulicy
nie zawracając sobie głowy szukaniem pasów, i tak nic go nie mogło zabić, więc
co to za różnica.
Podszedł do młodego mężczyzny,
który właśnie był zajęty strzepywaniem popiołu z końcówki papierosa.
Klaus stanął przed nim, bacznie
się mu przyglądając, do czasu aż on sam przeniósł swoją uwagę na niego.
- Słucham? Potrzebuje pan pomocy?
Bo jestem trochę zajęty.
- Zapewne - pierwotny uśmiechnął
się pod nosem - Gdzie pracujesz?
Użył swojego uroku, dla uzyskania
odpowiedzi, ale też dlatego, że to lubił. Dzięki temu mógł zmusić ludzi i
wampiry żeby robiły to co chciał.
- Już nigdzie – zaciągnął się
papierosem – Pracowałem w księgowości, ale wylali mnie 3 miesiące temu.
- Z czego się utrzymujesz?
- Z pieniędzy matki – pierwotny pokiwał
głową pozwalając mu kontynuować – Kiedy ojciec umarł zostawił jej niezłą kasę.
- Masz rodzeństwo?
- Kiedyś miałem brata, ale umarł
jak był małym chłopcem.
Klaus odgonił złe wspomnienia. Nie
chciał o tym myśleć.
- Kochasz kogoś…
- Patrick – przedstawił się.
- Tak, Patrick. Kochasz kogoś?
- Tak właściwie nie obchodzi mnie
los innych, póki mnie jest dobrze.
Zamrugał zdezorientowany,
widocznie mówi to wbrew woli.
- Wiesz co, Patrick powiem ci coś.
W swoim nędznym życiu masz tylko jedną osobę, której na tobie zależy, a ty zamiast
zająć się nią i spełnić swój obowiązek zajmujesz się tylko własnym tyłkiem. Więc
powiem ci tak. Od teraz będziesz wspaniałym, troskliwym synem i dobrym
człowiekiem. Znajdziesz pracę, zaopiekujesz się matką i przestaniesz być
ciężarem dla społeczeństwa.
Postanowił już iść, ale na
odchodne jeszcze rzucił:
- I rzucisz palenie, jasne?
- Jasne – powtórzył Patrick,
obudzony dopiero co z transu zaczął przyglądać się trzymanemu w dłoni
papierosowi, po czym rzucił go na ziemię i zdeptał.
Tak więc oto Klaus Mikaelson
zrobił coś dobrego, ale oczywiście nie zamierza się nikomu do tego przyznać, bo
uznali by to za słabość.
Postanowił wrócić do domu, poszuka
pożywienia później.
Kiedy wrócił okazało się, że Kol
chyba postanowił się zrehabilitować.
- Zatrudniłem pomoc domową.
Mówiłeś, że nigdy nie sprzątam, no i postanowiłem coś z tym zrobić.
Widocznie uznał swój pomysł za
genialny, gdyż rozpierała go radość. Jak
dziecko… pomyślał pierwotny.
- Jeśli myślisz, że to choć trochę
zmniejsza mój gniew na ciebie to się grubo mylisz.
- Spokojnie, Nik.
- Więc gdzie ona jest?
- Kto?
- No sprzątaczka!
- Aaa, Rachel! – zawołał – Jest całkiem
ładniutka.
Po chwili do salonu weszła
średniego wzrostu brunetka, ubrana w niebieski mundurek. Weszła nonszalanckim
krokiem, patrzyła pewnie w oczy obu mężczyzn swoim koloru gorzkiej czekolady
oczami. Wyglądała trochę jak bogini wojny i piękna w jednym. Energia, którą
roztaczała była wręcz namacalna.
- Słucham?
- A nie mówiłem, że ładna.
Dziewczyna zacisnęła usta w wąską
kreskę, powstrzymując się od komentarza.
Gdy mężczyźni nie odpowiadali
powtórzyła pytanie.
- Tak właściwie jest jedna rzecz –
odparł Klaus.
Moi kochani!
Przepraszam, że tyle mnie nie było. Przez brak weny i zwątpienie w to co robię straciłam zapał do pisania, ale teraz będę się starać. Jak wam się podoba opowiadanie ze strony Klausa? Myślałam żeby zrobić jeszcze parę takich wtrąceń. Co wy na to?