Gdy otworzyła oczy nie miała pojęcia gdzie jest. Otaczała
ją tylko ciemność, żadnego dźwięku, światła, nic. Co prawda głowa już ją nie
bolała, dzięki wampirzej regeneracji, ale czuła się jakoś dziwnie otumaniona,
jak na ostrej imprezie, ale wcale nie było jej do śmiechu i przypuszczała, że
jej stan nie jest efektem działania żadnego alkoholu.
Odpłynęła, nawet sama nie zdawała sobie sprawy kiedy. Dopiero
po jakimś czasie obudził ją ból w ręce. Otworzyła oczy. Tym razem na odwrót w
pomieszczeniu było bardzo jasno, przymknęła powieki. Siedziała na krześle,
miała przywiązane liną nogi, w tym momencie ktoś kończył zawiązywać jej
nadgarstki. Oczywiście lina była nasączona werbeną, dlatego tak cholernie
piekło.
Gdy jej oczy zdążyły przyzwyczaić się do otaczającego ją
światła rozejrzała się na tyle, na ile to było możliwe. Znajdowała się w białym
pokoju, wszystkie ściany, sufit i podłoga były białe. Nie było okien, jedyne
światło pochodziło z żarówek wystających z sufitu. W rogu sufitu przyczepiona
była kamera, oczywiście biała ze świecącym na czerwono światełkiem, co było
jedynym kolorowym elementem w pokoju. Było tylko jedno wyjście, normalnej
wielkości drzwi (tak, białe!) bez klamki, zapewne na kartę magnetyczną.
Gdy skończyła rekonesans, a zaczęła obmyślać plan ucieczki
usłyszała kobiecy głos za plecami. Jeśli się nie myliła był to ten sam, który
nazwał ją morderczynią.
- Nawet się nie wysilaj. To na nic i tak stąd nie
uciekniesz.
Obeszła krzesło i stanęła przed Caroline. Była wysoką ze
szczupłym, ale z wyraźnie zarysowanymi mięśniami ciałem blondynką, której
proste włosy sięgały aż do pasa. Można by uznać ją za ładną, ale na pierwszy
rzut oka było widać, że bardziej odpowiednim określeniem byłoby twardzielka,
czego dowodził zacięty wyraz twarzy i pewna siebie postawa. Caroline wyczuła
też, że dziewczyna była człowiekiem, zapewne łowcą.
Wampirzyca oblizała suche wargi.
- Gdzie jestem?
- Jeszcze się nie domyślasz? – jej jedna brew powędrowała
ku górze – Jesteś w Instytucie, a to miejsce, w którym obecnie się znajdujemy –
wskazała palcem białą salę – jest pokojem przesłuchań. A ty, Caroline Forbes jesteś
nam potrzebna.
- Niby do czego? – prychnęła. Pomimo iż się bała potrafiła
się zdobyć na arogancję.
Dziewczyna przechyliła głowę i wpatrywała się w Caroline
swoimi wielkimi, kocimi oczami mrugając powoli. Trzeba przyznać, że to było
całkiem dziwne.
- Aby dostać się do rodziny Mikaelson’ów. Wiemy o twojej
interakcji z hybrydą, wiemy i wykorzystamy tę wiedzę.
- Interakcji, serio? – to słowo wprawiało ją w śmiech, ale
też próbowała grać na czas.
Blondynka przewróciła oczami.
- Niedługo nie będzie ci tak do śmiechu. Obserwujemy was
od dawna, ciebie też. Wiemy, że poznaliście się w Mystic Falls, skąd pochodzisz
i że tam też roi się od wampirów – zaśmiała się – Ale spokojnie, zrobimy z tym
porządek. Wystarczy zlikwidować trójkę pierwotnych, a wtedy świat odetchnie,
wolny od krwiopijców.
Coś zagotowało się we wnętrzu Caroline. Chciała dopaść
dziewczynę i zetrzeć jej ten podły uśmieszek z twarzy, ale zamiast tego liny
nasączone werbeną boleśnie wbijały się w jej ciało. Blondynka stanęła krok od
dziewczyny, pochyliła się i zmierzyła wampirzycę wzrokiem. Oczy Caroline
przybrały krwistą barwę, była wściekła. Z jej gardła wydał się ostrzegawczy
pomruk.
- Nic mi nie możesz zrobić, krwiopijco. Jesteś
morderczynią. I nic, żadna maska blond dziewczynki tego nie zakryje –
wyszeptała jej do ucha i opuściła pokój.
Została sama w białym pokoju. Oddychała szybko i ciężko.
To prawda, jest morderczynią. Zabiła tego niewinnego chłopaka, tylko dlatego,
że chciała rozładować emocje, a Klaus ukrył to wszystko przed nią. Nie
powiedział jej prawdy, tylko zatuszował zbrodnię. Jej serce krwawiło. Kiedy
blondyna powiedziała, że przez nią chcą dotrzeć do Pierwotnego wpadła w szał. I
pomimo, że zranił ją mocno, tak bardzo nie chciała żeby działa się mu krzywda. Bardziej
bała się o jego życie, niż o swoje.
Spuściła wzrok na stopy, były bose. Pewnie zgubiła buty
podczas biegu. Nawet nie zdawała sobie sprawy kiedy popłynęły łzy.
I właśnie teraz, w nagorszym momencie, kiedy kłamstwa
wyszły na jaw i czekało ją przesłuchanie (zapewne z użyciem serum) zdała sobie
sprawę z tego, że go kocha.
Tak, kocha Klausa Mikaelsona, okrutnego hybrydę, dla
którego życie ludzkie nie ma żadnej wartości i który ją okłamał. Łzy zaczęły
płynąć szybciej. Skapywały z brody na to co pozostało z jej niebieskiej
sukienki.
Nagle ktoś wszedł do pomieszczenia, Caroline zaskoczona
podniosła wzrok i napotkała równie zakłopotane brązowe oczy chłopaka. Zapewne
też był łowcą, ale zupełnie innym niż tamta blondynka. Patrzył się na nią nie z
odrazą, ale tak jakby zobaczył w niej coś więcej, niż bezwzględnego krwiopijce.
Był wysoki i dobrze zbudowany. Na głowie miał czuprynę
ciemno-brązowych włosów. Ciemne brwi podkreślały głębie czekoladowych oczu.
Można by powiedzieć, że był totalnym przeciwieństwem blondynki.
Zrobił krok do przodu i zamknął za sobą drzwi. Nadal
wpatrywał się w Caroline zagubionym wzrokiem.
Po chwili ogarnął się i odchrząknął.
- Jestem Jack – dało się wyczuć francuski ankcent w jego
słowach – Jack Hunter.
Hmm, Hunter – łowca.
W sumie by pasowało.
- Caroline Forbes.
Trochę jej było wstyd za te łzy na policzkach, ale nie
mogła nic zrobić bo miała skrępowane ręce.
- Wiem – dziewczyna pokiwała głową. No tak, przecież mogło
się to wydawać oczywiste – Zapewne moja siostra wyjaśniła ci, czemu tu jesteś.
- Twoja siostra?!
To wydawało się niewiarygodne. Byli zupełnie różni, nawet
usposobienie mieli inne.
Jack zaśmiał się i podrapał dłonią kark. Był taki swobodny,
jakby byli przyjaciółmi. Ale to nie prawda, zamiast tego czekało ją zażycie
serum. Wspaniale.
- No tak, Veronica to moja siostra. Wszyscy nam mówią, że
jesteśmy zupełnie inni – nagle zupełnie poważnie przyjrzał się śladom po
oparzeniach na nadgarstkach Caroline – Bardzo boli, prawda?
Dziewczyna nic nie powiedziała, tylko zacisnęła usta i
wzięła głęboki oddech. W jego głosie pobrzmiewała jakby troska, co zupełnie
zbiło wampirzyce z pantałyku.
- Przykro mi, że zostałaś tak potraktowana.
- Przykro ci? – pokręciła głową – Przecież do tego właśnie
dążą łowcy. Chcecie zniszczyć wszystkie wampiry żeby świat był wolny od
krwiopijców – powtórzyła słowa wypowiedziane wcześniej przez Veronicę.
- Hmm, chyba wiem czyj to tekst. Moja siostra ci tak
nagadała, prawda?
Otworzyła tylko usta.
- Nic nie rozumiem. Czy to jest jakiś podział na złego i
dobrego gliniarza żeby łatwiej wyciągnąć ode mnie informację? – zirytowała się.
Wzrok Jake pokierował się na kamerę. Chłopak na chwilę
przymknął oczy i wymamrotał coś pod nosem. Czerwone światełko w kamerze
zamigotało, a potem zgasło.
- Słuchaj – ton jego głosy był tym razem poważny – Nie jestem
taki jak moja siostra. Nie dążę do unicestwienia wampirów. Owszem jest mnóstwo
takich, dla których okazało by się to lepszą opcją, ale i tak nie popieram tego
pomysłu. Caroline, to mnie wyznaczono do obserwowania ciebie. Wiem, że jesteś
dobrą osobą i wiem też jak ogromne wyrzuty sumienia masz, po tym, jak zabiłaś
tego chłopaka i że to było niezamierzone. Nie chcę zrobić ci krzywdy.
Była zszokowana tym co usłyszała, ale postanowiła działać.
- To pomóż mi stąd uciec.
Pokręcił głową.
- Nie mogę, Instytut jest bardzo dobrze chroniony.
- To co będzie dalej?
- Zabiorą cię na przesłuchanie.
- Czy oni… użyją na mnie serum prawdy?
Jack przełknął ślinę, jego czekoladowe oczy były
śmiertelnie poważne.
- Prawdopodobnie tak.
- O, Boże…
Spuściła głowę w dół. Już nic się nie dało zrobić. Była
stracona. Sam ten fakt nie zrobił na niej dużego wrażenia, bardziej bała się o
życie Klausa, tego cholernego kłamcy, którego tak mocno kochała.
- Może lepiej jeśli sama im powiesz to, co chcą wiedzieć.
Gwałtownie poderwała głowę.
- Nigdy w życiu nie zdradzę Klausa!
Chłopak spojrzał się na swoje dłonie i uśmiechnął się
smutno.
- Więc to prawda, kochasz go.
- Twoja siostra nazwała to interakcją.
Zaśmiał się krótko. Dziewczyna usłyszała kroki niedaleko
drzwi.
- Ktoś nadchodzi.
Jack rzucił szybkie spojrzenie na drzwi.
- Zawiadomię Klausa.
Pokiwała głową.
- Jack, dziękuję ci, naprawdę dziękuję.
- Wiem jak to jest stracić kogoś, kogo się kocha – znowu ten
smutny uśmiech – I nie życzę tego nikomu.
Po chwili otworzyli drzwi i do środka wparowała Veronica w
towarzystwie dwóch mięśniaków ubranych na czarno.
- Przyznaj się. Gdzie ukrywa się Klaus Mikaelson?!
Jack odgrywał rolę tego złego. Caroline spuściła głowę i
zacisnęła usta, nie wydając żadnego dźwięku.
- Co tu się dzieje? – blondyna zmierzyła wzrokiem ich
oboje.
- Próbuję coś od niej wyciągnąć, ale milczy jak zaklęta.
Veronica podeszła do niego i położyła mu dłoń na ramieniu.
- Spokojnie, Jack. My się tym zajmiemy.
I z dzikim uśmiechem na twarzy wydała rozkaz swoim
osiłkom. Jeden z nich podszedł do wampirzycy i wstrzyknął jej coś w szyję. Jej
powieki momentalnie opadły i odpłynęła.
******************************************************
Proszę was kochani o dużo komentarzy bo dają kopa jak nic innego ;) Mam nadzieję, że rozdział się spodobał!
Wasza Horney <3