Playlist

czwartek, 23 czerwca 2016

Rozdział 18

Ciepło miłości promieniowało od jej serca, aż po koniuszki palców, dając jej nadzieję, na lepsze jutro, na ponowne spotkanie z Pierwotnym, na powiedzenie „kocham cię” i co najlepsze, na usłyszenie odpowiedzi.
Podczas tego boleśnie krótkiego spotkania nie mogli się sobą nasycić. Tak bardzo im siebie brakowało. I choć byli jak jasny poranek i ciemna noc, to nie mogli bez siebie wytrzymać. Jakaś dziwna moc pchała ich ku sobie, przyciągali się niczym przeciwne bieguny magnesów. Początkowo Caroline ze wszystkich sił przeciwstawiała się temu uczuciu, ukrywając się za maską irytacji i obrzydzenia.
Za to teraz nie wyobrażała sobie, jak to było kiedy go nie kochała. Jak wyglądał wtedy świat?
Czy wszystko było takie samo?
Czy gwiazdy w nocy zawsze mieniły się takim blaskiem?
Czy wszystkie emocje były tak intensywne jak teraz?
Mogłaby się nad tym zastanawiać w nieskończoność, ale teraz musiała działać.
Klaus wyjaśnił jej cały plan, jak ma się zachowywać, co mówić aby uwierzyli.
Była gotowa. Pozostawało tylko czekać.
Nie miała pojęcia, która może być godzina bo w pokoju nie było okien. Wstała i rozejrzała się dokładniej.
Podeszła do jednej ze ścian i przystawiła do niej ucho.
Starała się maksymalnie wytężyć swój wampirzy słuch, ale na próżno. Mury były na tyle grube, że nie przepuszczały żadnego dźwięku. Pewnie zaprojektowano je z myślą o więzieniu dla wampirów.
Cudownie.
Podeszła do łóżka, a raczej pryczy umocowanej metalowymi nogami do podłogi, pociągnęła za nie, ale ani drgnęły.
Serio? Nawet głupie łóżko musieli przymocować?
Dopiero teraz spojrzała na swoje ręce. Na lewej dłoni, na palcu wskazującym nie było pierścienia!
Pierścienia, który miał ją chronić przed słońcem, dzięki któremu mogła chodzić za dnia nie bojąc się skończyć jak frytka w gorącym oleju.
Nie było go!
Zacisnęła pięści.
Cholerni łowcy – pomyślała.
Usłyszała zgrzyt otwieranego zamka w drzwiach. Ktoś nadchodził.
Zdążyła jeszcze tylko ścisnąć czarny kamień wiszący na jej białej szyi i posłać nieme  k o c h a m  c i ę w przestrzeń nie doczekawszy się odpowiedzi.
Ale spokojnie, jeszcze ją usłyszy i to nie raz. Była tego pewna.
A tymczasem do pokoju weszło dwóch Łowców, jeden z nich trzymał w dłoni strzykawkę.
Caroline zmierzyła ich obu aroganckim spojrzeniem.
- Serio? Znowu?
Łowca ze strzykawką zaczął się do niej zbliżać. Był to ten sam typ, który wstrzyknął jej coś ostatnim razem. Obrzydliwy gość, który zrobił to z jeszcze bardziej dzikim i obrzydliwym uśmiechem na ustach.
O, nie. Tak to nie będzie. Nikt nie ma prawa traktować tak Caroline Forbes.
Wyprostowała się nagle podnosząc głowę do góry i mierząc przeciwników ostrym jak brzytwa wzrokiem.
Co prawda, Klaus mówił jej co ma robić, że ma grać zrozpaczoną, porzuconą wampirzycę.
No, ale czy nie mogła być również zbuntowaną wampirzycą?
Na jej usta wstąpił równie dziki uśmiech, co u Łowcy.
- Cześć, chłopcy – otworzyła usta, ukazując swoje wysuwające się kły, a jej oczy zrobiły się czarne jak smoła – Czekałam na was.
Chociaż była osłabiona, przez werbenę, której resztki krążyły w jej żyłach oraz przez fakt, że już dłuższy czas się nie pożywiała postanowiła zawalczyć.
Ale co tam, jej determinacja była wystarczająco potężna by zbagatelizować takie „drobnostki”.
W mgnieniu oka dopadła do tego psychola, przekręcając jego dłoń ze strzykawką tak, że wbiła się w jego szyję i gość padł jak długi.
Teraz został jej tylko jeden.
Facet natarł na nią z siłą woła, zadając jej silny cios w brzuch, po którym aż odleciała i padła na ścianę naprzeciwko drzwi.
O, dziwo ściana wyszła z tego bez najmniejszego ubytku, ale Caroline już nie do końca.
Fala bólu rozlała się po jej ciele, promieniując od miejsca uderzenia.
Facet pozwolił sobie na krótki uśmiech. Chyba myślał, że mu się udało.
Nic bardziej mylnego.
Wampirzyca zsunęła się po murze na podłogę, Łowca zmierzał w jej stronę (z kolejną strzykawką!).
W chwili, kiedy schylał się by wbić ją w szyję dziewczyny, Caroline zatopiła zęby w jego nadgarstku delektując się smakiem krwi.
Przypuszczała, że to AB Rh+.
Facet krzyknął zaskoczony, blondynka na chwilę oderwała usta od jego ręki, ale tylko po to, żeby uraczyć do pożądanym kopniakiem w brzuch. Łowca zatoczył się do tyłu, a wampirzyca tym razem ugryzła go w szyję.
Aż zamruczała z zachwytu, kiedy słodki nektar ponownie rozlał się w jej buzi. Najpierw czuła szybki puls faceta, który z chwili, na chwilę zaczynał zwalniać.
Czy chce go zabić?
Przed oczami stanęła jej twarz chłopaka o ciemnych włosach i oczach. Chłopaka, którego zabiła.
Dosyć. Wystarczy.
Odsunęła się od mężczyzny i ostrożnie podeszła do drzwi. Nawet nie musiała zaglądać na korytarz, po prostu wsłuchała się mocno.
Nikt nie nadchodził, co było aż dziwne. Przecież to więzienie dla wampirów! Ale nieważne, nie zamierzała się przecież tu spierać, w końcu dla niej to szansa.
Wyszła na korytarz, który rozwidlał się na trzy inne. Świetnie, ale co poradzić. Zdecydowała się, że pójdzie prosto.
Szła przez jakieś pięć minut, aż znalazła jakieś ogromne, podwójne drzwi. Bez wahania pociągnęła za jedno skrzydło.
Było otwarte, a za nimi znajdowało się wyjście.
Tak, wyjście!
Ogromna radość przepełniła serce blondynki.
Za drzwiami rozciągało się ogromne pole otoczone ogrodzeniem. Był dzień, koło południa.
Wyciągnęła dłoń w stronę dworu, ale w tej samej chwili tego pożałowała.
Promienie słoneczne poparzył jej rękę tak mocno, że natychmiast pojawiły się ogromne pęcherze, a jej skóra aż iskrzyła.
Z jej ust wydostał się pisk bólu.
- Nie wiesz, że słoneczko może parzyć? – usłyszała przepełniony jadem, damski głos za swoimi plecami.
Odwróciła się. Stała przed nią Veronica Hunter, blondynka z pokoju przesłuchań. Uśmiechnęła się zjadliwie, a jej niebieskie oczy wydawały się rzucać wampirzycy wyzwanie.
Na które nie omieszkała nie odpowiedzieć.
Veronica na koniuszku palca okręcała sobie pierścień słoneczny Caroline, który następnie spadł do końca jej chudego palucha.
- A ty nie wiesz, że nie nosi się cudzej biżuterii?
Wampirzyca przybrała pozycję bojową i wysunęła kły, posyłając ostrzegawcze warknięcie w stronę Łowczyni.
Ta odpowiedziała jej podobną postawą, tylko że w ręku miała coś na kształt rozsuwanej, metalowej pałki.

O, cholera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Translate