Tylko kilka centymetrów dzieliło drewniany kołek od jej
wciąż bijącego serca. Była pewna, że to już koniec. Mogła się nie bawić w
wojowniczkę, tylko posłuchać Klausa.
Och, Klaus…
Gdy dowiedziała się, że nadal ją chce i na dodatek czuje to
samo co ona, tak bardzo zapragnęła być już przy nim. Chciała wydostać się stąd
na własną rękę, ale no cóż. Nie wyszło jej to za dobrze.
Zamknęła oczy i poczuła przerażający ból w klatce piersiowej.
Kołek nieuchronnie zbliżał się do jej serca.
Aż nagle zatrzymał się. Aura nadchodzącej śmierci prysła. Jak
w amoku uchyliła powieki.
Stał przed nią Jonathan z ręką na końcu broni, a parę metrów
dalej krukowłosa Rachel z przerażeniem wypisanym na ładnej twarzy i szeroko
otwartych brązowych oczach.
- Wrócił, Jonathan. On wrócił – czarownica oddychała szybko,
nerwowo zaciskając pięści.
- Ale… jak to? Nic nie rozumiem – zbity z tropu zsunął dłoń
z kołka, który wciąż tkwił wbity w ciało blondynki.
- Zmienił zdanie. Chce ją z powrotem, będzie o nią walczył –
podeszła bliżej do mężczyzny – Musisz wypuścić dziewczynę, Jonathanie.
Na twarzy Duranda malowało się tysiąc emocji. Złość,
dezorientacja, chęć zemsty…
- Ty nic nie rozumiesz, Rachel. Ona ogłuszyła Bernarda, wyssała
z krwi John’ego i Veronicę! To hańba dla Łowców, bycie pokarmem krwiopijców.
- Przecież wiem – powiedziała łagodnym tonem i w uspokajającym
geście położyła rękę na jego ramieniu – Ale pomyśl o tym, że wreszcie, po tylu
latach będziesz mógł się zemścić na Klausie Mikaelsonie, za to co zrobił twojej
drogiej Helen.
- Pomyśl o tym Jonathanie – dodała i odsunęła się, skupiając
wzrok na Caroline, sprawdzając czy jeszcze żyje.
Żyła i wszystko słyszała. Pomimo bólu powstrzymywała się,
żeby nie zemdleć i na bieżąco śledzić całą sytuację.
Natomiast mężczyzna zrezygnowany przygarbił się na chwilę,
aby rozważyć wszystkie opcje. Pragnienie zemsty na Pierwotnym wygrało. Wyciągnął
drewniany kołek z ciała blondynki, która osunęła się na ziemię.
Chyba nie miał już siły bawić się w dowódcę Łowców i nie
wydając żadnych rozkazów po prostu odszedł pozostawiając wampirzycę samą z
wiedźmą.
Gdy tylko znikła za rogiem, Rachel od razu podbiegła do
dziewczyny sprawdzając jej stan.
Zaczęła grzebać w torebce i wyjęła z niej małą fiolkę
czerwonego płynu.
- Wypij to – przystawiła naczynie do ust osłabionej
wampirzycy i przechyliła je tak, że cała jego zawartość spłynęła do gardła
blondynki.
Caroline natychmiastowo doznała dziwnego uczucia, jakby prąd
ją poraził. Odzyskała znaczną część energii, a po jej ranie nie było już ani
śladu.
- Co to do cholery było?
Rachel uśmiechnęła się tajemniczo.
- Krew. Ale z dodatkiem pewnych magicznych składników. W
każdym razie doda ci dużo siły.
Blondynka pokiwała głową.
- Jaka jest sytuacja? Co z Klausem?
- To będzie dzisiaj. Bitwa. Na przyjęciu Pierwotni i Łowcy,
staną przeciw sobie.
- O, Boże.
Nie mogła uwierzyć, że w tak krótkim czasie tyle się
wydarzyło. Dopiero przyjechała na wakacje do Paryża, dopiero uświadomiła sobie,
że go kocha, a teraz muszą walczyć. A stawka jest cenna, bo jest nią życie.
- Jakie mamy szanse?
- Trudno powiedzieć. Zebraliśmy już trochę ludzi, ale Łowcy
to twardy orzech do zgryzienia. Oni mają też zdolności magiczne, Caroline. Co
prawda, rzadko ich używają, najczęściej tylko w bitwach, ale to nie znaczy, że
nic nie potrafią. Wręcz przeciwnie, potrafią wiele.
Strach przenikał jej ciało. Bała się, ale nie tylko o
siebie. Najbardziej o swojego ukochanego, ale też o Elijaha, Rachel, a nawet i
nieznośną Rebekę.
Nagle wybuchnęła śmiechem, ale nie było w nim ani grama
wesołości.
- To trochę głupie, że Łowcy i wampiry potrzebują balu, żeby
urządzić bitwę.
Ciemnowłosa uśmiechnęła się smutno.
- Wszyscy są trochę staroświeccy. Ja sama mam już 73 lata.
Życie jest cenne, ale najbardziej jeśli masz dla kogo żyć, bo bez niego
wszystko traci już swoją wartość. Dlatego Jonathan będzie walczył, za swoją
żonę, ale też Klaus będzie walczył dla ciebie, Caroline. Masz szczęście, że
ktoś taki jest w twoim życiu.
- Tylko szkoda, że tak późno to odkryłam. Gdybym wcześniej
przejrzała na oczy i nie broniła się przed uczuciami…
- Cii, nie martw się – złapała wampirzycę za rękę w geście
podtrzymania na duchu – Miłość jest zapisana każdemu w gwiazdach, na nią zawsze
przyjdzie pora.
Klaus:
Od kilku godzin bezskutecznie próbował nawiązać połączenie
poprzez kamień.
Nic z tego, Caroline nie odpowiadała.
Właśnie był zajęty obmyślaniem planu z Elijahem, kiedy
usłyszał w swojej głowie głos wampirzycy wypowiadający ciche wyznanie miłości,
które brzmiało jak pożegnanie.
Pierwotny przestraszył się i to nie na żarty.
A jeśli coś się stało? Jeśli ktoś zrobił jej krzywdę?
Gniew na zmianę z przerażeniem zawładnęły jego sercem.
Natychmiast powiadomił rodzeństwo, co się stało i już miał wybiec z rezydencji,
pomimo protestów rodziny, kiedy pojawiła się w niej Rachel ze złowróżbnym
wyrazem twarzy.
Dopadł do niej w momencie, potrząsając ją za ramiona.
- Co się stało?! Gdzie ona jest?!
- Klaus, uspokój się – wyrwała się z jego uścisku – Nie ma
potrzeby, żeby się denerwować.
Już miał krzyczeć o powodzie swojego zachowania, gdy nagle
ten sam powód, o który tak się martwił tak po prostu wyszedł zza drzwi. Z
potarganymi blond włosami, brudnymi ubraniami i ogromną plamą zaschniętej krwi
na brzuchu. Jej czysto błękitne oczy z chwili na chwilę coraz bardziej
napełniały się łzami. Była taka piękna, cała brudna, umęczona, ale cała jego.
Kochał każdy milimetr jej skóry, każde pasmo skołtunionych włosów i każdą łzę,
która z brody skapywała na bladą szyję.
W mgnieniu oka znaleźli się przy sobie, obejmując tak
ciasno, że żadna, nawet największa siła nie mogła ich rozdzielić.
Klaus, mimo, że zwykle starał się trzymać uczucia na wodzy,
tak teraz zupełnie go to nie obchodziło i nawet kilka pojedynczych kropel
spadło z jego oczu.
Najważniejsze, że ona była przy nim. Nic innego nie chciał,
o nic innego nie dbał.
- Kocham cię, tak bardzo cię kocham, Caroline – wyszeptał jej
do ucha.
Jeszcze więcej łez poleciało, a jego czarna koszula była już
od nich przesiąknięta.
- Ja ciebie też – zaczęła całować jego twarz, obsypując ją
drobnymi pocałunkami, jakby rysując ją od nowa. Wreszcie natrafiła na usta, tak
stęsknione i spragnione znajomego dotyku.
Nie mogli się od siebie oderwać, najchętniej pozostali by w
tej chwili na zawsze, ale niestety tak się nie da. Przerwał im głos Rachel.
- Oficjalnie Caroline przebywa w swojej celi. Stworzyłam
imitację, do złudzenia podobną, ale i tak za parę godzin będę musiała ją
odstawić, żeby nie wzbudzić podejrzeń Łowców. Tymczasem, pozostawię was samych.
Opiekuj się nią, Nick.
Odwróciła się i zaczęła zmierzać do wyjścia, kiedy Caroline
dogoniła ją i złapała za ramię.
- Rachel, dziękuję ci. Za wszystko co dla mnie, dla nas
zrobiłaś – niespodziewanie przytuliła czarnowłosą, ta lekko zdziwiona dopiero
po chwili odwzajemniła gest i odeszła.
Klaus już był w pobliżu blondynki, bojąc się choćby na
chwilę zostawić ją samą.
Elijah też podszedł, żeby uściskać wampirzycę.
- Cieszę się, że nic ci nie jest, Caroline. Nie masz się
czym martwić, będziemy walczyć i wygramy.
- Dobrze, że tak mówisz Elijah’u, dziękuję ci.
Rebekah również przyszła, dotknęła ramienia dziewczyny i
uśmiechnęła się nieśmiało.
- Dobrze, że jesteś.
Jak na Rebekę, był to wielki gest. Klaus był szczęśliwy z
postawy rodzeństwa, ale przede wszystkim z odzyskania swojej ukochanej.
- Myślę, że powinniśmy pozałatwiać jeszcze parę spraw,
Rebekah. Trzeba porozmawiać z wiedźmami.
- Też tak uważam – powiedziała i odchodząc puściła oczko do
pary, co wywołało uśmieszek na ustach blondynki stojącej przy boku Pierwotnego.
Gdy tylko drzwi trzasnęły Klaus od razu zamknął usta Caroline
w namiętnym pocałunku, a na odpowiedź nie musiał długo czekać. Byli tak mocno
spragnieni siebie nawzajem. Powietrze było tak gęste, że można było kroić je na
kawałki.
W kilka sekund znaleźli się na górze, w sypialni hybrydy.
Położył blondynkę plecami na łóżku, pozbywając się jej ubrań
tak szybko, jak ona zdejmowała jego. Szalony taniec pocałunków trwał w
najlepsze, aż usta Pierwotnego przeniosły się na szyję dziewczyny.
Najdelikatniej jak umiał zatopił kły w jej jasnej szyi delektując się smakiem słodkiej krwi.
Caroline:
Tęsknotę i pragnienie jakie czuła przelewała na pocałunki.
Nagle poczuła jak kły Klausa lekko, powodując drobne ukłucia wbijają się w jej
szyję.
Było to dla wampirzycy zupełnie nowe doświadczenie, ale nie
należało do nieprzyjemnych. To było coś więcej niż zwykły pocałunek,
porównywalne do miłosnego uniesienia.
Dopiero kiedy oderwał się od jej szyi, a fala rozkoszy
zniknęła uświadomiła sobie, jak niebezpieczne mogło być ugryzienie hybrydy.
Mogła umrzeć, przecież Klaus był na wpół wilkołakiem.
- Klaus, ale…
- Wiem – wychrypiał i wskazał na swoją szyję.
Zrozumiała, ale w przeciwieństwie do niego nie starała się,
żeby jej ugryzienie było delikatne. Wbiła się w jego tętnicę z namiętnością i z
rozkoszą piła krew.
To było coś innego, niż pożywianie się na zwykłym człowieku.
Miało znaczenie i to duże.
Po jakimś czasie leżeli objęci na łózku w skołtunionej
pościeli, rozmawiali o ostatnich wydarzeniach. Klaus delikatnie głaskał
wampirzycę po plecach.
- Tak strasznie się martwiłem, kiedy zniknęłaś, wtedy
wieczorem. Szukałem cię wszędzie. Potem dowiedziałem się, że porwali cię Łowcy.
Chciałem od razu tam pójść i zabić tych… - zacisnął dłonie w pięści.
- Cii, już dobrze. Nic mi nie jest, jestem tu z tobą, Klaus –
dotknęła jego twarzy.
W momencie całe napięcie i złość opuściły go znikając bez
śladu.
- Co będzie dalej? – zapytała cicho.
- Wojna.
- No to, to akurat wiem. Chodziło mi raczej co będzie z
nami.
- Jak to co, wygramy, a wtedy zabiorę cię daleko stąd bo
szczerze to mam już dosyć Francji. Będziemy podróżować dookoła świata, wszędzie
gdzie zapragniemy. Będziemy królami życia.
Ta wizja wywołała beztroski uśmiech na twarzy Caroline.
- Na pewno tak będzie.
Wtuliła się w jego bok, ale jej wzrok powędrował na zegarek
leżący na szafce nocnej. Zmartwiła się.
- Już czas, muszę się zbierać bo inaczej Łowcy odkryją, że
mnie nie ma.
Pozytywny nastrój prysł, a zastąpiła go trwoga o ich dalszy
los.
Jakieś pół godziny później stała już ubrana w ciuchy, w
których tu przyszła czekając na parterze na Rachel.
- Więc, ilu mamy ludzi?
- Będą wiedźmy, od Rachel, wilkołaki, my i jeszcze kilka zaprzyjaźnionych wampirów –
odpowiedział Klaus.
- I ja! – odezwał się głos należący do ciemnowłosego Jacka
Hunter’a, który właśnie wkroczył do
salonu.
- Jack! Co ty tu robisz? – blondynka początkowo obawiała się
reakcji Klausa na Łowcę, ale ten był zadziwiająco spokojny, wydawał się nawet
szczerze ucieszony. No tak, przecież to właśnie Jack powiadomił go, że to Łowcy
porwali wampirzycę.
- Przyszedłem po ciebie, Caroline. Rachel nie mogła się
zjawić bo jest na obradach.
- Serio, Łowcy robią obrady o 4 nad ranem?
Jej kpiący ton rozśmieszył chłopaka.
- Łowcy prawie nigdy nie śpią.
- Czy możemy liczyć na twoje wsparcie? – głos Pierwotnego
był śmiertelnie poważny, nieprzyjmujący odmowy.
- Tak, oprócz mnie będzie jeszcze kilku innych… zdrajców.
Ledwo wydusił to słowo. Właśnie tak się czuł, jako zdrajca?
- Jack! Nie jesteś żadnym zdrajcą! Robisz to co uważasz za
słuszne, co jest słuszne!
- Dziękuję ci, gdyby nie ty i twoja pomoc. Nie wiem co by
się stało…
Klaus podszedł do niego i wyciągnął dłoń. Były Łowca
uścisnął ją ze smutnym uśmiechem.
- Caroline, musimy się już zbierać. Obrady wkrótce się
skończą.
Pokiwała głową.
- Chciałabym się tylko pożegnać – spojrzała wymownie na
Pierwotnego.
- Rozumiem, poczekam na zewnątrz.
Podeszła do Klausa, przytulił ją.
- Nie będę się z tobą żegnał, Caroline Forbes. Jesteś moja i
nic tego nie zmieni. Będziemy razem, choćbym miał zniszczyć cały gatunek
Łowców.
- To trochę dziwny sposób na powiedzenie „Kocham Cię”, ale
przyjmuję i to.
Pocałowała go i odeszła, odwracając się za siebie kiedy
stała na progu drzwi.
Wlepiał w nią swoje oczy koloru oceanu, jeden z kącików ust
był widocznie wyżej niż drugi w uśmiechu, kilkudniowy zarost pokrywał linię
jego szczęki, czarna koszula opinała mięśnie jego torsu ukazując jego siłę.
Takim właśnie chciała go pamiętać.
Wyszła z domu i wróciła z Jack’iem do siedziby Łowców. Po
drodze trochę rozmawiali, zadała mu jedno pytanie.
- Jeśli chodzi o twoją siostrę… Jak ona się ma?
Było widać, jak zaciska zęby.
- Żyje, to nic poważnego, bardziej ją boli utrata honoru.
- Czy ty – przełknęła ślinę – masz mi to za złe?
Pokręcił tylko głową, dopiero po chwili odezwał się
przybitym głosem.
- Veronica to moja siostra, kiedyś byliśmy bardzo zżyci, ale
ona się zmieniła. Bardzo. Pragnienie mordowania wampirów było ważniejsze niż
wszystko inne, nawet rodzina. Więc nie, nie mam ci tego za złe, Caroline.
Reszte drogi rozmawiali raczej na pogodne tematy. Blondynka
opowiadała młodemu Hunterowi o swoim dzieciństwie w Mystic Falls i o przyjaciołach,
których tam zostawiła. On za to mówił o swoich podróżach. Był w naprawdę wielu
miejscach na świecie. No cóż, wampiry były wszędzie.
Kiedy słońce świeciło już wysoko na niebie, a wampirzyca od
kilku godzin siedziała w „swojej” celi wreszcie przyszło trzech strażników w
towarzystwie samej Gai. Kobieta miała kamienny wyraz twarzy, a na sobie wygodny
czarny strój do walki, który był jednocześnie elegancki i funkcjonalny.
- Idziemy – jej głos był twardy, bez śladu żadnych uczuć –
Spotkasz swojego ukochanego, dziewczyno. Ale nie łudź się, to nie będzie
przyjemne spotkanie.
Po upływie kolejnej godziny jechała furgonetką razem z
Rachel i kilkoma Łowami.
Cały czas tak bardzo się martwiła. Jak mantrę powtarzała w
głowie słowa Klausa.
Będziemy królami życia
Te słowa same z siebie chciały przywołać uśmieszek na jej usta,
ale starała się to powstrzymać, jak tylko mogła.
Gdy dojechali do rezydencji wiedźmy, czekał na nich syto
zastawiony stół.
Wywołało to wielkie zdziwienie wampirzycy, ale najwidoczniej
Łowcy chcieli się najeść przed walką.
Wszyscy zasiedli przy stole, a Caroline musiała czekać
kawałek dalej przy oknie. Wiedzieli, że nie spróbowała by uciec, w końcu mieli
przewagę i to sporą.
No tak, przecież nie była człowiekiem. No, a wiadomo
przecież, że tylko ludzie jedzą. Oczywiste.
Przewróciła oczami.
Jonathan Durand wstał od stołu z kieliszkiem szampana w
dłoni.
- Chciałbym wznieść toast, za Rachel Crow, wiedźmę z sercem
łowczyni, która okazała się godną zaufania osobą. Za Rachel! – wzniósł kieliszek
i upił łyk, tak, jak wszyscy Łowcy.
Caroline zauważyła poruszający się cień za oknem.
Jonathan skrzywił się dziwnie przyglądając się zawartości
kieliszka.
- Smakuje jak…
- Czarna lilia? Tak to ona – odparła spokojnie czarownica.
Oczy mężczyzny momentalnie zamieniły się w spodki. Otworzył
usta chcąc coś powiedzieć, ale nie zdążył wydobyć z siebie żadnego dźwięku bo
do sali wszystkimi drzwiami i oknami zaczęli dostawać się wampiry, wilkołaki i
wiedźmy.
Na samym końcu pojawił się Klaus, Elijah i Rebekah.
Nie przystąpili do ataku od razu. Cała trójka spokojnie
podeszła do dowódców Łowców. Caroline dołączyła do rodzeństwa. Rachel
przysunęła się bliżej nich.
Jonathan Durand zaczął się śmiać. Tak po prostu.
Szaleniec –
pomyślała blondynka.
- A więc jesteś z nimi od samego początku, moja droga Rachel
– śmiał się w głos, wszyscy, nawet stojąca u jego boku Gaia mieli
zdezorientowanie wypisane na twarzach – Podałaś nam czarną lilię chcąc osłabić
naszą magię i czujność. Brawo! Plan idealny, czyż nie?
Nagle Jack wraz z paroma innymi młodymi osobami wstał i
ostentacyjnie przeszedł na ich stronę.
- I ty, Brutusie przeciwko mnie? – uśmiech zniknął –
Traktowałem cię jak własnego syna! A ty mi wbijasz nóż w plecy!
Jack pokręcił głową.
- Własnego syna?! Od dziecka wpajałeś mi nienawiść do
wampirów, mówiłeś, że chcą tylko naszej krwi! Zabijaliśmy nawet te niewinne.
Mamy tego dosyć, nie chcemy tak żyć. Nie jesteśmy twoimi marionetkami. Nikt z
nas.
Jego towarzysze zgodnie pokiwali głowami.
- A więc tak. Dobrze, rozumiem, ale musicie wiedzieć jedno.
Wiedziałem – jego obrzydliwy śmiech powrócił – Wiedziałem o tobie, Rachel.
Podejrzewałem, dlatego nie mówiłem ci wszystkiego.
W chwili wypowiedzianych słów, główne drzwi otworzyły się z
hukiem i do środka weszła Veronica Hunter z niczym innym, jak ze swoją metalową
pałką w ręku, a za nią grupa Łowców. Na szyi dziewczyny pobłyskiwał duży,
krwiście czerwony kamień.
- Dlatego postanowiłem się na wszelki wypadek ubezpieczyć.
Veronica uśmiechnęła się dziko i ruszyła wraz ze swoją świtą
na stojące nieopodal wilkołaki.
Bitwa się zaczęła.
Caroline walczyła z różnymi Łowcami najlepiej, jak
potrafiła. Włączyła swój instynkt, gryzła, skręcała karki i okaleczała
przeciwników zdobytą bronią.
Po kolei na podłogę padały ciała zarówno Łowców, jak
wampirów, wilkołaków i wiedźm.
W końcu na trafiła na przeciwnika w postaci Veroniki. Zapowiadała
się runda druga ich starcia.
Wymierzała równomierne ciosy bronią i robiła uniki, choć
parę razy oberwała.
Ofiary, coraz więcej ofiar.
Mózg dziewczyny nie zdołał wszystkiego rejestrować, najbardziej
skupiał się na walce.
Na ułamek sekundy spojrzała w bok. Klaus walczył z
Johnatanem, jak równy z równym. Co było nie wiarygodne, w końcu pierwotny miał
ponad tysiąc lat.
Za chwilę nieuwagi otrzymała bolesny cios w twarz z metalowej
broni przyprawiony dzikim śmiechem Łowczyni.
Walka nie była fair. Łowcy mieli przewagę liczebną i
atakowali po kilku na jednego.
Trzech innych facetów podeszło do Caroline szepcząc
zaklęcia.
Nieoczekiwanie dziewczyna uniosła się w powietrze, niezdolna
do choćby najmniejszego ruchu, czy dźwięku.
Zwróciła na siebie uwagę wszystkich dookoła. Zaprzestali
walki wlepiając w nią spojrzenia.
- Klausie Mikaelsonie, czy ona nie jest dla ciebie
najważniejsza? – wykrzyczała Veronica.
Pierwotny w mgnieniu oka znalazł się przy Łowczyni, chcąc
uratować ukochaną.
Caroline chciała krzyczeć, ale nie mogła. Z góry widziała
jak Łowcy, którzy przyszli z blondynką otaczają hybrydę, szepcząc zaklęcia.
Szepty zmieniły się w krzyki. Veronica uniosła wysoko
kamień, który miała wcześniej zawieszony na szyi.
Inni próbowali coś zrobić, ale nie mieli jak. Łowców było za
dużo.
Klaus próbował walczyć. Po kolei stawał się coraz bardziej
bezradny. Najpierw zaklęcia odebrały mu mowę, potem wzrok, a na końcu możność
ruchu.
Otaczali co coraz ciaśniej, coraz głośniej krzycząc
zaklęcia.
Elijah’owi udało się podlecieć do Veroniki zadając jej silny
cios w plecy, tym samym wytrącając z jej ręki kamień.
Podniósł go Jonathan Durand i uniósł wysoko w górę.
Wypowiadając zaklęcie.
Jakim cudem jego magia wciąż działała?
Nagle Klaus znikł. Jego twarz na krótko pojawiła się we
wnętrzu kamienia, a potem zniknęła.
Caroline chciała krzyczeć. Nie mogła, a za to mogła tylko
patrzeć. Bezczynnie się przyglądać.
Zarówno Elijah, jak i Rebekah chcieli dopaść Jonathana, ale
on szybko się ulotnił nie wiadomo gdzie, zostawiając na drodze wampirów Łowców.
Czar prysł, wampirzyca spod samego sufitu spadła z hukiem na
podłogę robiąc w niej głęboką dziurę.
Ból był okropny, ale nie obchodziło jej to. Nie teraz.
Kości zrosły się w parę minut. Biegła do wyjścia, musiała
dopaść Duranda.
Kiedy biegła pod swoimi stopami spostrzegała ciało młodego
chłopaka z ciemną czupryną na głowie.
Jack Hunter.
Nie mogła sobie pozwolić teraz na żal. Musiała biec dalej.
Wybiegła na zewnątrz. Jakieś dwieście metrów od niej z
posiadłości wyjeżdżał samochód.
Rzuciła się w jego kierunku jak szalona. Dotarcie tam nie
zajęło długo.
Wskoczyła do środka wybijając szybkę swoim ciałem.
Na fotelu pasażera siedział Jonathan, ta parszywa świnia
śmiała się w głos.
- Spokojnie, dziewczyno! Nie ma go tu, oddałem go mojemu
przyjacielowi, jest już daleko stąd.
Fala uczuć zalała ją jak potok.
Bez słowa dopadła do mężczyzny tym samym wypadając z
samochodu.
Durand w locie wyjął drewniany kołek i gdy twardo wylądowali
na ziemi wbił go w pierś dziewczyny.
- Szkoda, że on nie widzi jak umierasz.
Odszedł. Było cicho, bardzo cicho.
Nastanie dzień kiedy własna siła cię przerośnie,
a ktoś kogo kochasz najmocniej wpadnie w pułapkę bez wyjścia. Ta miłość zmieni
was oboje, nie na dobre. Bój się, wampirzyco bo kiedy zegar wybije godzinę
śmierci nie będziesz jedyną cierpiącą.
Koniec
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz