Chłodny wiatr owiał twarz Caroline, głęboko wciągnęła
powietrze do płuc. Jest wiele plusów bycia wampirem, między innymi to, że można
czuć bardziej, żyć bardziej intensywnie. Wszystkie doświadczenia są spotęgowane
razy 10. Słuch, węch, dotyk, wszystkie emocje i uczucia. Nagle poczuła jak czyjeś
dłonie obejmują ją wokół talii, oczywiście wiedziała do kogo one należą. Znała
ich dotyk tak dobrze jak własne imię. Gdy był tak blisko niej czuła się jak w
domu, jego silne ramiona obejmowały ją tak jak gdyby była najcenniejszym
skarbem, sprawiały, że czuła się bezpiecznie. Dotyk jego ust na jej szyi
pozostawiał po sobie słodkie ślady namiętności. Kolejny, tym razem silniejszy
podmuch wiatru rozwiał włosy Caroline wokół twarzy. Pierwotny przestał całować
szyję wampirzycy, zamiast tego po prostu przytulił swój policzek do jej czoła i
razem w ciszy podziwiali rozciągającą się przed nimi panoramę Paryża z
najwyższego piętra wieży Eiffla.
Stali tak dopóki wampirzyca nie usłyszała głosu pierwotnego
tuż przy swoim uchu.
- Caroline…
Samo to, że wypowiedział jej imię w taki sposób wystarczyło
by kolana się pod nią ugięły. W sposobie w jaki to zrobił dało się wyczuć dużą
dozę czułości, delikatności i czegoś jeszcze…
Odwróciła swoją twarz ku jego twarzy. Przyjrzała się oczom w
kolorze oceanu, które teraz tak intensywnie wpatrywały się w jej własne. Przyjrzała
się jego twarzy, na której widniał już lekki, jednodniowy zarost, idealnie
wykrojonym ustom, których miękkość wciąż śniła jej się po nocach. Przejechała
dłonią po szorstkim policzku, zatrzymując się na wargach żeby dokładnie je obrysować
kciukiem. Pierwotny delikatnie zmrużył oczy poddając się jej dotykowi. Sposób w
jaki działała na niego Caroline bardzo jej się spodobał. Wspięła się na palce
i pocałowała go delikatnie w usta.
Ich pocałunek początkowo był subtelny, niewinny i słodki. Z
chwili na chwilę stawał się coraz bardziej namiętny, dało się w nim wyczuć
ogrom uczuć. Atmosfera w momencie dosłownie zgęstniała.
Zanim Caroline się obejrzała znajdowali się już w
posiadłości Klausa. Która, trzeba przyznać robiła wrażenie, ale architektura
nie była tym co najbardziej w tym momencie interesowało dziewczynę.
Obiekt jej atencji właśnie całował ją tak, że aż kręciło jej
się w głowie. Była pewna, że następnego dnia na jej szyi pojawi się wielka
malinka. Ale nie obchodziło jej to, nie w tej chwili. Liczyli się tylko oni
dwoje. Zaczęła rozpinać jego koszulę. Powoli prowadził ją w stronę ogromnego
łoża z baldachimem. Po drodze pozbyli się także jej sukienki.
Po mimo iż ta chwila pojawiała się w myślach i snach Caroline,
dziewczyna miała obawy, ale pocałunki pierwotnego skutecznie odwróciły jej
uwagę od zmartwień i nonsensów. Czuła, że w tej chwili ich relacja jest
mocniejsza niż kiedykolwiek i wiedziała, że ta noc odmieni ich życie na
zawsze.
Rano Caroline zbudziły promienie słońca padające prosto na
nią. Z grymasem na twarzy przetarła oczy dłonią.
- Nie ruszaj się bo wszystko zepsujesz.
Spojrzała się w stronę, z której dochodził głos pierwotnego.
Siedział naprzeciwko łóżka, a przed nim znajdowała się sztaluga. W jednej dłoni
trzymał pędzel, a w drugiej paletę. Uważnie przyglądał się swojemu dziełu,
przejechał pędzlem po płótnie i uśmiechnął się triumfalnie.
- Co ty robisz? – zapytała, chociaż mogła się już tego
domyślić.
- Mówiłem ci już, skarbie, że jesteś piękna. A piękno należy
uwiecznić i to właśnie robię.
- Tylko, że ja nie wyraziłam na to żadnej zgody.
Usiadła na łóżku. Widząc malujący się uśmiech na twarzy
pierwotnego i domyślając się powodu szczelniej zakryła się kołdrą.
- Spokojnie, już wszystko widziałem.
Przewróciła oczami, irytując się jego głupim uśmiechem i
odpowiedzią.
Wstała, oczywiście owinięta kołdrą zaczęła zbierać swoje
ubrania z podłogi. Pierwotny wreszcie odrywając się od swojego zajęcia podszedł
do niej i zabrał z jej ręki pomięte ubrania.
- Stwierdziłem, że nie będziesz miała ochoty chodzić w
nieświeżych ubraniach, więc postanowiłem kupić ci coś nowego.
- Przecież miałeś mi nie kupować ubrań.
- Wiem, ale uznałem to za stosowne w tej sytuacji.
„W tej sytuacji”?! Caroline była już totalnie wściekła.
Zabrała swoje ubrania, przeszła obok niego, szturchając go w ramię.
- Nie dziękuję. Nie potrzebuję nic od ciebie.
W głębi duszy przeczuwała, że tak skończy się cały romans z
Klausem Mikaelsonem. Oh, dlaczego nie posłuchała swojego wewnętrznego głosu? Przynajmniej
uniknęłaby rozczarowania, jakie ją teraz spotkało.
Dzielnie maszerowała w stronę łazienki, gdy poczuła dłoń
pierwotnego na swoim ramieniu.
- Caroline, poczekaj.
Odwróciła się w jego stronę. Ewidentnie emanowała od niej
złość, co nie umknęło uwadze mężczyzny.
- Nie chciałem cię zdenerwować. Po prostu chciałbym żebyś
została u mnie na trochę dłużej, więc kupiłem ci pare rzeczy.
Spuściła wzrok na swoje bose stopy, zażenowana tą całą
sytuacją.
- Klaus, ja nie chcę być dla ciebie jednorazową przygodą –
wypowiedzenie tego zdania trochę ją kosztowało, bała się również odpowiedzi,
ale swój honor ceniła ponad to. Jeśli będzie trzeba wyjdzie stąd z podniesioną
głową i nigdy nie wróci.
- I nią nie jesteś. Nigdy nie byłaś i nie będziesz – złapał ją
za ramiona – Caroline, czy ty jeszcze nie zauważyłaś, że moje intencje co do
ciebie są szczere?
Nie odpowiedziała nic. Tak naprawdę nie była pewna co ma
myśleć. Czuła coś do pierwotnego, coś głębokiego, nie chciała jeszcze temu
nadać konkretnej nazwy. W pewnych chwilach myślała, że może i on coś do niej
czuje, możliwe jest też, że jej się tylko wydaje i wkrótce porzuci ją dla kogoś
innego.
Westchnął. Wziął jej twarz w dłonie, czym zmusił ją by na
niego spojrzała.
- Jak mogłaś tego nie zauważyć? – zniżył głos do szeptu –
Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Od chwili, kiedy cię poznałem wiedziałem, że
wywrócisz moje życie do góry nogami. Mam ponad 1000 lat, a ty jesteś pierwszą
osobą na świecie, dla której chcę czynić dobro, bo świadomość, że ty widzisz we
mnie coś więcej poza bezwzględnym mordercą daje mi siłę żeby przeżyć kolejny
dzień. Caroline, ja… - urwał.
Czy on chciał
powiedzieć, że mnie kocha? Przeszło przez myśl dziewczyny. Ale zamiast
dokończyć swoje piękne wyzwanie powiedział:
- Chciałbym ci pokazać mój obraz.
Tego się nie spodziewała. Ścisnął ją trochę żal, że Klaus
nie powiedział jej tego magicznego słowa na K, ale rozumiała, że jest jeszcze
za wcześnie i sama też nie chciałabym mówić tego pierwsza. Pokiwała głową i
pozwoliła się zaprowadzić do sztalugi.
Obraz był dość duży. Widniała na nim Caroline, owinięta w
białą pościel, leżącą na łóżku. Chociaż malował ją jak spała na obrazie
widniała jej podobizna z otwartymi oczami i szerokim uśmiechem. Złote loki
rozsypane były wokół delikatnej twarzy jak aureola. Na tle alabastrowej skóry
odcinały się duże oczy koloru nieba. Bardziej niż siebie przypominała anioła.
Pierwotny obserwował jej reakcję w skupieniu, widocznie
zależało mu na opinii jego modelki.
- I jak ci się podoba? – zapytał przerywając ciszę.
- Klaus, jest… olśniewający.
Widocznie ulżyło mu, a na jego twarzy pojawił się triumfalny
uśmiech.
Czyli tak wyglądam w
jego oczach…
- Cieszę się, że ci się podoba. Chciałbym cię malować
częściej. Tylko jeśli wyrazisz na to zgodę.
To ostatnie zdanie szczególnie przypadło jej do gustu. Dalej
wpatrywała się w obraz, ciągle była pod wrażeniem tego, jak widzi ją Klaus.
Nagle poczuła głód krwi. Co prawda krew tego biednego
chłopaka na długo pozostawiła ją najedzoną, ale teraz znów poczuła łaknienie.
- Klaus, chyba muszę się napić.
Rzuciła mu poważne spojrzenie żeby nie myślał, że chodzi tu
o burbon, który jak podejrzewała znajdował się w każdym pokoju.
- Rozumiem, zaraz wracam.
Odszedł, natomiast ona w tym czasie postanowiła się trochę
ogarnąć. Weszła do przestronnej łazienki. Oprócz ogromnej wanny i prysznica
znajdowała się tutaj dwie umywalki na blacie i dwa osobne lustra na ścianie.
Na blacie obok umywalek leżało duże pudło. Caroline uchyliła
wieko. W środku znajdowała się kremowa, zwiewna sukienka odcinana w talii, do
tego biały sweterek i złote sandałki na płaskim obcasie. Oprócz tego dziewczyna
znalazła w pudle biały koronkowy stanik i majtki do kompletu. Zaśmiała się pod
nosem. Najlepsze było to, że wszystko pasowało jak ulał, włącznie z bielizną.
Poprawiła makijaż i wyszła z łazienki. Przeszła przez
sypialnie i zeszła po schodach do kuchni. Do jej nozdrzy dotarł zapach
jedzenia, nie krwi, lecz normalnego jedzenia. Kiedy weszła do pomieszczenia
zastała Klausa, jak kroił jakieś warzywa, a na patelni coś się smażyło.
- Nie wiedziałam, że gotujesz.
Odwrócił się w jej stronę i z uśmiechem na ustach
powiedział:
- Wiesz jak to mówią. Kolacja ze śniadaniem. Była kolacja,
więc postanowiłem zrobić i śniadanie – puścił jej oko.
Tym razem jego słowa wywołały u niej rozbawienie. Pierwotny
wskazał na kieliszek do wina leżący na blacie. Był wypełniony krwią. Klaus nawet krew pije z kieliszków, pomyślała.
- B Rh+.
- Moja ulubiona. Skąd wiedziałeś? – w odpowiedzi otrzymała
tylko jeden z jego tajemniczych uśmiechów.
Opróżniła swój kieliszek do dna. Teraz czuła się o wiele
lepiej. Przynajmniej mogła „normalnie” funkcjonować.
Podeszła do pierwotnego.
- Mogę jakoś pomóc? Głupio tak by było nic nie robić.
- Cała ty. Nienawidzisz bezczynności.
- Dokładnie – powiedziała i sięgnęła po nóż i paprykę. Zaczęła
kroić ją w kawałki.
- Co właściwie gotujemy?
- Właściwie to ma być jajecznica.
Nie wytrzymała, roześmiała się. Pierwotny przyłączył się do
niej.
- Czyli wielki Klaus Mikaelson jednak nie potrafi gotować.
- Jest jeszcze wiele rzeczy, które nie potrafię, Caroline.
- Na przykład? – była strasznie ciekawa.
- Nigdy dobrze nie szło mi przegrywanie.
- Hmm, no tak. Przecież ty zawsze wygrywasz.
Otaksował ją wzrokiem.
- Mam nadzieję, że spodobał ci się prezent bo pięknie
wyglądasz w tej sukience – odłożył swój nóż i przybliżył się do niej.
- Czy ten prezent, a mam tu na myśli bieliznę miał coś
sugerować? – przygryzła lekko wargę.
- Tylko to, jak bardzo chciałbym cię w tym zobaczyć.
Pocałował ją nagle i namiętnie. Caroline odwzajemniła
pocałunek po czym, objęła dłońmi Klausa za szyję. Natomiast on podsadził ją na
blat w rogu kuchni. Oplotła nogami jego pas. Ten pocałunek był jak dziki taniec,
ale żadne z nich nie chciało go przerywać, nie zniechęcił ich nawet zapach
przypalonego jedzenia na patelni. Byli zbyt zajęci sobą. Caroline zaczęła
rozpinać koszulę pierwotnego, gdy usłyszeli za sobą głos.
- Gruchają jak gołąbeczki. Widzisz Elijaha, mówiłam ci, że
tak będzie – powiedziała Rebekah.
Czytasz? Komentuj!

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz